World Hydepark

O wszystkim i o niczym… Wolna Amerykanka

Niedokończona historia vol.1

Posted by mrcollector w dniu 18 grudnia, 2006

Coś a’la Paranoic Productions. Nie mam czasu jej dokończyć, wźiąłem się za nowy projekt, a tu mi brakuje pomysłów. To co za chwile podam można jechać, krytykować ile wleźie, nie jest to arcydzieło literackie, taki mój odstreszowywacz, pisany doysć dziecinnym językiem, traciłem wątki itp. Może ktoś znajdzie jakieś inspiracje do swoich porąbanych produkcji? Telefon do psychiatry mile widziany 😛 😆

Świat zwariował. Wiem to do dawna. Wszyscy to wiedzą. Ale tak naprawdę nikt tego nie wie. Wszystkim pierdolnęło. Powariowali, większość. Tylko ja zachowałem trzeźwość umysłu. Szlag by trafił. Niedługo wariatem zostanę. Mówię to jeszcze raz: świat zwariował, ludzie giną w na wszystkie możliwe sposoby. Pizdu, gdyby to trwało minutę. Od tamtego czasu, od tamtego dnia, dnia 11 listopada 2007 roku, o godzinie 8:00, kiedy dzieci szły uczyć się w szkołach, kiedy Ziemia była większa od Jowisza stał się horror. Byłem wtedy w Delta Labs, części super-tajnej bazy wojskowo-laboratoryjnej. Byłem i nadal jestem ich zaufanym pracownikiem, mam generalny dostęp do całej bazy. Zwiedziłem właśnie centrum komunikacji Delta, kiedy podchodząc do drzwi coś mnie odepchnęło. Siła była tak ogromna, że przeleciałem przez stołówkę komunikacyjną i grzmotem w szafkę ochroniarza. Na chwilę straciłem orientację. Widziałem wszystko w czarnych kolorach. Powoli wstałem trzęsąc się jak pijany. Szok pozostał. Wtem pojawiła się wizja, która zbombardowała mój umysł. Wrzeszczałem jak opętany. Huk, trzask i dźwięk wsysanej mocy. Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem, lecz otrzymałem moc telekinezy. Mogłem spenetrować czyjś umysł. Odkryć jego myśli, uczucia. To była jak supertajna broń. Rozejrzałem się, pożyczyłem sobie karabin maszynowy M60 z szafki ochroniarskiej i karty magnetyczne. Miałem generalny dostęp, lecz bałem się o błąd systemu. Drzwi na zewnątrz były otwarte. Z należytą ostrożnością wyjrzałem na zewnątrz. Korytarz był pusty. Zero krwi, zero wroga. Czym prędzej pobiegłem do centralnego holu, gdzie przebywał wtedy główny dowódca wojskowych. Tuż przy wejściu spotkałem ochroniarza. Miałem straszną minę. Sam nie wiedziałem co się stało. Z jego rysów można było poznać to samo. Jak mawiałem strach się bać. – Żołnierzu, co się stało ?? – Sam nie wiem. Wszystko było spokojne. Nagle coś się stało, nikt nie wie co, ale na styku kompleksu Delta i Omega Suprime komputer włączył alarm i system robotów. G1 monitoruje sytuację. – Hm. Cóż, nie śpij żołnierzu. – miałem zamiar skończyć, ale coś przykuło moją uwagę. – Chwila moment. Czemu pilnujesz drzwi sam ?! – Taki rozkaz. – nie uwierzyłem mu, wycelowałem w jego głowę, między oczy. – Nie chrzań. Te drzwi prowadzą do głowy całego kompleksu, do Homengesusa. Powinno być tu więcej ochroniarzy. – Są, są, są. Ale w środku. Nie wiem czemu. Zapomniałem kodu dostępu. Oni nas nie słyszą. Może ty pamiętasz. – No oczywiście. Kod to 088891X34. – mówiąc to przystawiłem broń do skroni delikwenta. Wpisałem go i drzwi się otworzyły.. Obawiałem się najgorszego. Wtem usłyszałem ludzki głos. – Spocznijcie żołnierze. To doktorek z naszym ochroniarzem. – byliśmy wtedy w centrum operacyjnym. Hol był duży, a w jego centrum wybudowano panel sterujący o kulistej budowie. Po bokach było kilka szafek. Znajdowało się tam dwudziestu ochroniarzy i pięciu ludzi z personelu bazy. – Co się tutaj dzieje ?? – spytałem. – Jak wiesz, a może i nie wiesz na styku kompleksów Delta i Omega komputer włączył system ochrony, wali do wszystkiego co się rusza. Ewakuowaliśmy z stamtąd naszych ludzi. Korytarz, tez z którego przyszedłeś jest pusty, ale tylko na chwilę. Pracownicy poszli na odprawy i wrócą za parę minut. – mówił to głosem należytej powagi i ciągnął dalej – Kompleks Delta jest całkowicie bezpieczny. Kompleks Omega uważamy za niebezpieczny. Kompleks Zero jest właśnie sprawdzany, ale według ostatnich raportów – całkowicie bezpieczny. Kompleksy Alfa/Bravo również. A teraz do rzeczy panowie. Mamy godzinę 8:21. Mamy dwie windy prowadzące na powierzchnię. Doktorku, ty idziesz razem z Hogiem i Alfredem. Macie wydostać się na powierzchnię i dać mi sprawozdanie co się dzieje na powierzchni. Odmaszerować. – zakończył mowę generał. Ja byłem gotowy natychmiast, reszta też. Droga do windy była krótka. Przy celu spotkaliśmy się z głównym konserwatorem. – Hej. Technik, winda działa ?? – No jasne, nawet dwie. Możecie jechać. – i pojechaliśmy. Podróż trwała dobre pięć minut. Na powierzchni przywitała nas pustka. Winda wychodziła gdzieś w pobliżu In Salah w Algerii. Obok stał mały domek. Całość ogrodzona była drutem kolczastym pod wysokim napięciem. Dodatkowo przebywali tutaj strażnicy, których teraz nie było na posterunku. Rozejrzeliśmy się. W domku był pierwszy strażnik. Totalny trup. Miał odciętą lewą rękę, przebity brzuch oraz rozwaloną twarz. Drugi wyszedł nam na powitanie. Tym razem był żywym trupem. Wpakowałem mu cały magazynek w głowę i padł. To był początek końca świata:

· O tym jakże interesującym spotkaniu wróciliśmy do kompleksu. Dałem sprawozdanie G1 o sytuacji. Alfred piechotą poszedł do miasteczka. W pierwszej chwili szok. Miał kamerę. Patrzyliśmy na to na co on patrzał wybałuszonymi oczami. Horror. To miasteczko przed „tym” było całkiem nieźle prosperującą wioską z kilkoma studniami oraz dwu i półtysięczną ludnością. Wszedł do opustoszałej miejscowości. Główna ulica pełna była straganów i ludzi. Mieszkańcy mieli domy mieszkalne i mały szpital. Przy pierwszym stanowisku wypadł trup z raną postrzałową. Potem spotkał dwa gadające banany. Następnie drogę przebiegł mu goryl ścigający robaka z karabinem maszynowym. Wstąpił do barku. Tutaj odbyła się regularna masakra. Bar był skromnym miejscem, trzy stoły, jedna lada i mała lodówka. Akurat przebywało tam dokładnie osiemnaście osób. Pierwszą spotkał Alfred tuż przy wejściu. Ciało przeszło przez drzwi i siedziało z martwym wzrokiem. Po wejściu kolejny nieboszczyk leżał na stole, dwaj inni na podłodze, jeszcze inny wbił się głową w lodówkę. Jeszcze piątka wisiała na sznurkach pod sufitem. Inne ciała zniknęły. Alfred szedł do piwnicy i przywitał go wampir. Alfred strzelił kilka razy, a dalej to nie wiedzieliśmy. Obraz się urwał. · Generał uruchomił program oczyszczania kompleksu Omega. Wymyślił tą procedurę niedawno. Polecenie zwie się Macecrede i nakazuje systemowi zabicie każdej istoty w kompleksie. Zapewne personel bazy nie żyje, ale to coś co ich zabiło na pewno tak. Usuwanie wroga potrwało dwadzieścia godzin. W tym samym czasie skontaktowałem się z prezydentem USA. Działo się coś niedobrego. Armia amerykańska radzi sobie jak może, ale sami nie wiemy z czym walczymy. Chwilę potem kontakt się urwał. Postanowiłem wysłać dokładnie trzy tysiące małych latających kamer, aby monitorowały sytuację. Pierwsza poleciała do liceum ogólnokształcącego w Nowym Jorku. Ludzie za bardzo nie kapowali co się stało i dzisiaj uczniowie też nie. Kamera uczepiła się grupki dziesięciu przyjaciół. Godzina 9:45. Mają właśnie lekcję historii. Ich klasa liczy sobie trzydziestu uczniów. Wreszcie przybył nauczyciel. Wykład był normalny. Nagle dwadzieścia minut przed zakończeniem lekcji usłyszeli krzyk, a potem kilka strzałów z pistoletu i kolejny krzyk. Nauczyciel wypadł jak szalony. Adrenalina podskoczyła. Victor i Angelina wyjrzeli zobaczyć co się dzieje. Przez dobre półgodziny nauczyciel nie wracał, dzwonek nie zadzwonił na przerwę. Uczniowie z sąsiednich sal też wyszli. – Co się dzieje ?? – pytali wszyscy. – Cisza. Idę zobaczyć czy drzwi nie są zamknięte. – palnął Victor i pobiegł do wejścia. Reszta powoli podchodziła. Wtem zaczęli złazić uczniowie z drugiego i trzeciego piętra. Wśród nich przebywali nauczyciele. Victor spróbował otworzyć te cholerne drzwi, ale nawet nie drgnęły. Ktoś zauważył chłopaka Mathew Stevensa. Podszedł on i starał się coś mówić. – Nie wiem co się dzieje. Nagle znalazłem się na zewnątrz. Próbowałem dostać się od strony wschodniego skrzydła, ale również jest zamknięta tylko tyle, że nikogo nie było widać. – przerwał i spojrzał na chmury. – Zbiera się na burzę, może walnąć w bezpieczniki. Hej, coś się dzieje na czwartym piętrze. Jest tam ktoś ?? – zapytał. Wtedy pojawił się dyrektor. – Tak, około czterystu uczniów. – odpowiedział. Wtedy zauważyli przerażoną minę Stevensa. – Kurwa. A czy któreś z nich ma poroża i kolosalną budowę ?? – dyrektor nie odpowiedział. Pobiegł wraz z innymi ośmioma nauczycielami na czwarte piętro. Kamera została przy uczniach. Aleksander, zadzwonił na policję, ale dyżurny nie odebrał. Potem wysłał SMS do brata, który powinien przebywać we wschodnim skrzydle. Dostał odpowiedź: „ Kurwa, kurwa, cholera. Zginiemy tutaj. Jesteśmy we wschodnim skrzydle. Zniknął nasz nauczyciel i paru uczniów. Sprzątaczka znalazła urwaną nogę w męskiej toalecie. Nie możemy wyjść. Chowam się w dużej sali. Zabarykadowałem drzwi. Może się zobaczymy.” Zauważył zniknięcie jego kumpla. – Widział ktoś słoninę ?? – nikt nie wiedział. Uczniowie zaczęli się rozchodzić. Jedynie ta grupka i Aleksander została przy drzwiach. Wtedy do akcji wkroczyłem ja. Podpowiedziałem im z kim walczą. To przerośnięty byk. Żeby go zabić potrzeba stu strzałów w głowę. Na razie są bezpieczni, ale lepiej by było gdyby poszli do sali gimnastycznej. Postąpili zgodnie z moimi wskazówkami. Zabarykadowali drzwi, a kamera razem z nimi. Później siedząc tak rozmyślali. – Nie wiem, nic nie wiem. Myślałem, że to będzie normalny dzień, ale nie. – Spokój, cisza. Kamerka, możesz zobaczyć co się dzieje na zewnątrz ?? – Jasne. – kamera przeleciała przez główny hol i korytarz prowadzący do ich kryjówki. – Raport kamery XKoma23: korytarz pusty, hol pełny ludzi. Dalsze zagrożenie. – Dobra maszynka. – Ja mam dość – zaczął narzekać George. – Idę z tond. – Wiecie co, ja też. – I ja. – I ja. – niestety sprowadzili na siebie zgubę. Jedynie Victor został. Zeszli do szatni. Tutaj była akurat szatniarka. Otworzyła im drzwi. Wzięli swoje ubrania i udali się do wyjścia. Na ich oczach ciało jakiegoś ucznia wbiło się w ścianę efektownie rozpryskując krew. Przybiegła szatniarka. Usłyszeli krzyki paniki i wrzaski zarzynanych ludzi. John wyjrzał na zewnątrz. Hol był obsmarowany krwią. Wszędzie walały się trupy. Pobiegł do pokoju nauczycielskiego. Drzwi były wyważone. Nikogo nie było. Wtem coś mignęło mu przed okiem i upadł na ziemię. Krwawił. Nie mógł wstać. Sala zaczęła wirować. Pojawiło się coś na kształt goryla z paskudną, wampirze mordą. John nawet nie pragnął wiedzieć co zrobi ten potwór. Maszkarada podeszła i wbiła swoje kły wprost w oczy biednego chłopaka. Kiedy kamera wróciła na miejsca zgrupowania była tylko Angelina. Była przerażona. Nagle zaczęła krzyczeć. Przebiegła przez hol i z całym impetem wyważyła drzwi. Miała złamaną rękę, ale lepszy rydz niż nic. Kamera odleciała. · Kolejny obraz pojawił się również w Nowym Jorku, ale tym razem zatrzymała się na statku transportowym. Przebywało tam tysiąc-tysiąc dwieście ludzi. Wszyscy przebywali na powierzchni. Pasażerem na gapę były zombie. Kiedy o 11:56 12 listopada kiedy prawie dopłynęli do brzegu zombie wydostały się. Jeden z najbliżej stojących pasażerów został dosłownie zjedzony. Inni zauważyli gości. Zaczęli wrzeszczeć i uciekać. Zostali okrążeni. Obok nich przelatywał helikopter telewizyjny. Żywe trupy wgryzały swoje zęby w szyje ofiar. Ta masakra trwała bardzo krótko. Na koniec pojawił się robak Terminator i z rakietnicą oraz UZI nawalał do zombie i po przelaniu hektolitrów krwi zagrożenie zostało powstrzymane. · Na chwilę oderwałem się od kamer i ustawiłem swój ‘security clearance’ na pełny dostęp do kompleksów Delta, Omega, Alfa/Bravo oraz Kryptę 0. Jeśli chodzi o ważne miejsca poza bazą to otrzymałem dostęp do: magazynów amunicji w Los Alamos, wszystkich terminali wojskowych i cywilnych na terenie całych Stanów Zjednoczonych, Strefy 51, budynku ONZ oraz do bazy kosmicznej na Marsie. Następnie wróciłem do obserwacji. Kolejny obraz pojawił się o godzinie 23:40. Do tej pory myślałem, że pandemonium jest w czasie dnia, lecz w nocy jest jeszcze gorzej. Miałem widok wejścia do WTC. Przebywało tam kilkunastu ludzi. Wtem do receptorów słuchu kamery doszedł huk i grzmot potężnej eksplozji. Widok przeniósł się na górę. Jakiś samolot wbił się w wieżę. To nie byli terroryści. To byli ludzie, szaleńcy. Koszmar rozpoczął się na dobre. Chwilę potem w inną wieżę WTC i w Empire State Building wbiły się samoloty. Jeszcze inni szaleńcy odpalili bomby atomowo-wodorowe na Antarktydzie. Przez to temperatura w Buenos Aires spadła do minus pięćdziesięciu stopni Celsjusza. Tymczasem kamera OGXKoma2 przebywająca w Afryce zauważyła samolot pasażerski typu Jambojet. Nagle zszedł z pułapu i rozbił się na ziemi w pobliżu Adis Abeby. Wydostawała się z niego jakaś chmura toksycznych odpadów. Szybko przeniosłem się do małego miasteczka Pabianice w Polsce. Mały parking przed osiedlem bloków zamienił się w ośrodek przetrwania ludzi z pobliskiego bloku. Ci którzy wpadali do klatki schodowej ginęli w strasznych okolicznościach. Dzień 12 listopada skończył się. · Sprawy miały się jeszcze gorzej. Politycy powariowali. Prezydent Rosji usmażył na grilla głowę burmistrza Nowego Yorku na obiadku na szczycie w Niemczech. Natomiast premier Malezji wjechał swoim samolotem w sam środek budynku. Cesarz Anglii bez ręki i lewego oka wyszedł przed osłupiałym tłumem i wypił krew jednemu ze świadków. Po dwóch godzinach kiedy przyjechali jeszcze nie poświrowani policjanci z komisariatu masakra trwała w najlepsze. Tuż przed rozwalonym budynkiem wywaliło pokrywę ściekową i kula ognia wystrzeliła w górę jak gejzer. – O rzesz ty kurwa mać !! Co to ma być ?? – w tej chwili piorun wyskoczył ze studzienki i rąbnął głowę policjanta. Roztrzaskała się na dobre. Kolejne pioruny wyskoczyły i zamordowały stróżów prawa. Skrzyżowanie było obsmarowane krwią. · Na razie sytuacja uspokoiła się. Fakt, chmura toksycznych gazów kręci się nad kotliną Kongo i zabiła tysiące ludzi, ale na razie nie przemieszcza się. Pożary na WTC i Empire State zostały ugaszone, ale ekipy strażackie dosłownie zniknęły. Znaleziono tylko kask dowódcy i czarną skrzynkę. Zapis był gorzej niż przerażający: – „Gdzie się podział Tom ?? – Wcięło go, widziałem jak szedł na 42 piętro, zniknął. – Bez niego nie damy rady. Baran, ma linę i narzędzia potrzebne do zejścia przez szyb windy. – Szefie. – Czego ?? – Patrz, kurwa, to jakieś ciało. Nie dotykaj. (łup, wrzask, krzyk) Matko !! Co on robi ?? Zabierzcie go od niego ! Zabijcie !! – AAAA, boli, ach.. (trzask, wycie zombie). – Wiejemy, drużyna wycofać się. – Już, już szefie. Tylko, o rzesz, ale chmura ognia, AAAA !! – koniec zapisu.” W Empire zniknięcie nie zostało wyjaśnione. Zaczęto liczyć ofiary, rannych i zniszczenia. Lecz czekał kolejny cios w postaci tajemniczych morderstw. · Historia potoczyła się dalej wolno i boleśnie. O godzinie dwunastej koszmar uderzył z nową siłą. Pierwsze informacje o zjawiskach paranormalnych pochodziły z laboratoriów „Czterdzieści Dwa”. Prowadzono tam eksperymenty z teleportacją, produkcją nowych broni oraz medycyną. Zbudowano je w podziemiach Nowego Yorku, a konkretnie w starej części metra pod parkiem Waszyngtona. Personel bazy składał się z dwóch tysięcy pracowników z czego ponad połowa to świetnie wyspecjalizowani żołnierze trenowani do walki z demonami i innymi zjawiskami paranormalnymi. Prezydent USA skontaktował się z nimi. Sytuacja nie wygląda za dobrze. W sektorze ósmym przegrzał się reaktor, co spowodowało awarię systemu kontroli teleportu i magazynów medycznych. Wydostały się dwie najgroźniejsze choroby: HIV oraz cholera w hurtowych ilościach. Do tego wszystkiego zza światów przybyły małe istoty, które jednak są potwornie silne. Zabiły już dwóch żołnierzy. Jeżeli wysłana tam grupa specjalna Diabeł nie naprawi sytuacji wybuchnie również reaktor. Nie ma co prawda w sobie takiej ilości plutonu, żeby zniszczyć całe miasto, ale poważnym uszkodzeniom ulegnie większość drapaczy chmur oraz podziemia wielu budynków. Tymczasem u nas zdarzyło się coś gorszego. W kompleksie Omega przetrzymywaliśmy wiele śmiertelnych wirusów oraz chorób zakaźnych. Nastąpiła poważna awaria i choroby wydostały się. Kontakt został zerwany, personel skażony i pozbawiony władz umysłowych. Dostali się do nas. System ochrony przegrzał się i zostaliśmy bez pomocy. Ja, jeszcze zanim to się zaczęło pojechałem na przegląd do Krypty 0. Kiedy awarie dały znać głównemu procesorowi ten rozpoczął całkowite zamykanie i odizolowanie Krypty 0 od reszty kompleksu. Byłem, jestem i będę tylko sam. Inni o tym nie pomyśleli. Przez kamery bezpieczeństwa zobaczyłem jak starają się bronić, ale wróg był przeważający. Żywe trupy w asyście zmutowanych zwierząt wybiły personel bazy. Drużyny Alfa i Gamma zniszczyły windy do Krypty, a same uciekły na powierzchnię paląc za sobą mosty. W Europie nieznane wojska zaatakowały zmasowaną siłą ogniową Lizbonę i bez trudu zdobyły ją. Wojska Hiszpanii i Portugalii przybyły na miejsce. Armia wroga składała się z miliona super-żołnierzy. Postanowili okopać się dookoła i zaczekać. W Rosji zapanował chaos. Jakieś monstra terroryzują mieszkańców. Ludzie nikną w nieznanych okolicznościach. Fotoreporter z kamerzystą dali relację na żywo w całej telewizji. Szli drogą centralną do budynku Kremla. Obok nich szli lub biegli ludzie. Zatrzymali się na skrzyżowaniu. Przejechał czołg i nastąpiła eksplozja. Kamerzysta upadł, a fotoreporter oberwał kawałkiem stali z czołgu. Obaj byli w szoku. Wszędzie biegali żołnierze i cywile. Pędem pobiegli do Kremla. Główna brama była zniszczona, ale na zewnątrz stali żołnierze z czołgami. Reporter spytał się o sytuację: – Sami nie wiemy co się dzieje. Na razie tylko tutaj, w Moskwie mamy doniesienia o takiej sytuacji, a mamy grubo ponad dwieście tysięcy miast. – Możemy wejść do środka ?? – Wykluczone, tylko dla autoryzowanych osób. – rozmowa się skończyła, a kamerzysta przeniósł widok na jeden z drapaczy chmur. Nagle budynek po prostu zawalił się. Wyglądało to jak przecięcie przez samurajski miecz. Akcja wróciła do USA. Reaktor przegrzał się. Wybuch rozerwał powierzchnię ziemi w parku Waszyngtona, ale nie zrobił nic więcej. Ten dzień zakończył się. Miałem dość. Postanowiłem wyczyścić teren kompleksu z potworów, abym mógł wyjść na zewnątrz i zobaczyć na żywo co się dzieje. Procedura została uruchomiona. System reaktorów ustabilizowany. Ochrona włączona. Wrogie jednostki wyeliminowane w ciągu dwóch godzin i siedemnastu minut. Do tego czasu zaktualizowałem swój ‘security clearance’, dostałem dostęp do: zamkniętej strefy Czarnobyla, do reaktorów atomowych na całym świecie, zamkniętych stref Syberii, całego systemu metr, wydzielonej strefy Tokio i laboratorium Biohazard 811, największych magazynów broni na świecie, centralnej administracji FBI i CIA, kompleksu wojskowego na Grenlandii, schronów przeciw katastroficznych na terenie USA oraz fabryki cyborgów I generacji. Komputer podał komunikat: – Kompleks wyczyszczony. Jednostki Alfa zostały powiadomione. Brak kontaktu z jednostką Bravo. Koniec. – to mi wystarczyło. Wziąłem zapasy wody oraz broni i inne rzeczy potrzebne do przetrwania. Pojechałem windą towarową przy okazji pożyczając wojskowego Hammera. Zawiozła mnie na samą górę. Drzwi otworzyły się i szybko wyjechałem na zewnątrz. Na niebie latały samoloty wojskowe i helikoptery. Pierwszymi potworami, na które się natknąłem były dwa mutanty oraz jeden demoniczny chochlik. Pociski kaliber 30mm rozerwały stworzenia na strzępy. Miałem zamiar dostać się do Istambułu, gdzie przejadę przez most i będę w Europie. Sytuacja wyglądała kiepsko. W metropolii Lizbona toczone są ciężkie walki, w Moskwie coś szaleje i zabija ludzi, na niebie i w przestrzeni kosmicznej latają dwie potężne frakcje – HALO Soldiers oraz Covenantów, po ulicach miast jeżdżą jednostki wojskowe i policyjne, ludzie biegają jak opętani, w Australii szaleńcy stworzyli ligę śmierci – dwieście zespołów złożonych z potworów i wszelkiej maści stworów, na świecie szaleją trzej gangsterzy uzbrojeni lepiej niż całe wojsko Wujka Sama, niedaleko na zachód powstała wyspa, na której żyją fantastyczne rasy, powstaje wiele sekt i gangów np. Niebieska Łapa, Crack Black Demons oraz Pogorzelcy, w rejonie Oceanu Indyjskiego tworzy się gigantyczna Kaldera, choroby hiszpanki oraz cholery panoszą się po świecie, wybuchła wojna domowa w Chinach, po niespokojnych wodach Oceanu Atlantyckiego pływają statki widmo wraz z duchami piratów, deszcze meteorytów regularnie nawiedzają zbudowany przez ludzi kontynent zwany Ziemia Obiecana, na Saharze panoszą się karawany uzbrojonych zombie, porty naftowe w Katarze płoną ogniem piekielnym, kompleks wojskowy „Polska” na południe Ziemi Obiecanej wypuszcza choroby ptasiej grypy, cholery i dżumy, a do tego wszystkiego w największym mieście świata – Meksyku liczącego dwieście miliardów mieszkańców wybucha magazyn jądrowy i niszczy wschodnią część miasta. O godzinie 20:50 byłem przy granicy z Egiptem. Miałem szczęście nie spotkać jednej z tych karawan, ale byłem czujny. Robiąc postój w małej wiosce spotkałem jednostkę specjalną Alfa i dowódcę grupy Echo. Droga do Istambułu była bardzo prosta, dlatego wykonaliśmy ją natychmiast. Istambuł był nadal pełny ludzi. Wjeżdżając do miasta spotykaliśmy grupy ludzi, którzy chronili się nawzajem. Zatrzymaliśmy się w sporym kościele, gdzie przebywał pluton Yeti 88 oraz rozbity batalion Kobra 12. Na noc schroniliśmy się tutaj. Sporządziłem wyliczenia, z których wynikało, że ten koszmar musiałby potrwać aż lub tylko jedenaście lat, aby Ziemia opustoszała. Zagadałem do dowódcy Echo: – Witam. Jak się czujesz?? – Fatalnie. W jednym starciu straciłem ośmiu żołnierzy, w drugim trzydziestu, a w ostatnim całą resztę. Ścigały nas karawany. Ciekawe czy to przetrzymam. – No pewnie. Ten świat zwariował, a koszmar się zaczął. – odwróciłem się do łącznika grupy Yeti 88 – Kolego, masz kontakt z Białym Domem?? – Mam. Przed chwilą rozmawiałem z prezydentem. Biały Dom obstawiony jest pięcioma armiami oraz tysiącami jednostek FBI. Nasz rozkaz to udać się do lotniska Istambułu na przeciwległym brzegu, które jest zajęte przez nieznane siły oraz skradzionym samolotem dostać się w sektor Zero. Czeka tam na nas wtyczka, która w końcu doprowadzi do bunkra Chi, są tam politycy, artyści, możni obywatele itp. Jest tam miejsce dla nas, musimy się tam dostać. – Dobra żołnierze. Słyszeliście. Ruszamy za pięć minut. Ty, doktorek, idziesz z nami ?? – Jasne, i tak nie mam nic do roboty. Ale lecicie sami. Pozwiedzam ten zwariowany świat. Czyli tak. – odpowiedziałem i razem wyruszyliśmy. Ja, jechałem na końcu, reszta kryła przód i środek. Przy moście czekała drużyna Delta Black Hawk 002, która miała osłaniać nas przed atakiem z powietrza. Most był długi i strasznie zniszczony., a w niektórych częściach zaminowany. Wypuścili sapera. Przeszedł parę kroków i wpadając na minę zdetonował wszystkie naraz. Most ledwo się utrzymał, lecz na szczęście był zdatny do przejechania. Wyruszyłem pierwszy. Ze średnią prędkością 20km/h udało się szczęśliwie dotrzeć na drugi brzeg. Wtem usłyszałem kilka strzałów, kawałek budynku się zawalił i nad moją głową przeleciał wojskowy AH, który z impetem rąbnął w kolumnę mostu powodując efektowne zawalenie oraz śmierć kompanów. Wysiadłem ze swojego auta i wparowałem do najbliższego baru. Schowali się tam cywile oraz jeden wampir, któremu wpakowałem ołów w brzuch, kiedy starał się mnie zabić. Cywile powiedzieli, że tutaj jest zupełnie inna rzeczywistość. Tutaj toczy się wojna między starymi wojskami Aliantów z czasów II wojny światowej i państw Osi. Miliony ludzi, tysiące czołgów, setki samolotów i szaleńcza psychika. Wyjąłem snajperkę z plecaka (w sumie ciekawostka – mieścił wszystko) i ustawiłem się na dachu budynku. Tak, wojna trwała w najlepsze. Teren wciąż powtarzającej się walki przeciwników okryty był mgłą. Tymczasem jakiś pocisk przeleciał obok mnie robiąc dziurę w ścianie. Schowałem głowę. Wychyliłem się i oddałem strzał na ślepo. Trach, dało się usłyszeć spadające ciało innego snajpera. Wróciłem na dół. Cywile siedzieli pod ścianą, cicho jak myszki. Miałem zamiar wydostać się z tego miasta, ale przypomniałem sobie, że w pobliżu jest laboratorium paranormalne „Apokaliptyka”. Znajdował się dzielnicę na północ. Przebiegłem dzielącą mnie odległość i byłem przed drzwiami budynku. Wokół mnie biegali ludzie. Pchnąłem te cholerne, pancerne drzwi. Atmosfera w środku nie była ciekawa. Moim oczom ukazał się główny korytarz, a zarazem hol. Za biurkiem ochroniarza leżało rozszarpane ciało, a otoczenie obryzgane krwią. Pozwiedzałem trochę i trafiłem do laboratorium testowego. Bez lęku wszedłem. Pokój zawierał aparaturę i dużo probówek z różnymi substancjami. Nie zważając na niebezpieczeństwo wypiłem wszystkie po kolei. Jedna dała mi moc teleportacji, inna tworzenia falę ognia, a jeszcze inna daje odmłodzenie. Przeszukałem resztę laboratoriów i wpakowałem do plecaka około tysiąc probówek innych mocy, broń paranormalną z milionem sztuk amunicji zwanej mocą Psi. Wychodząc z budynku zostawiłem po sobie pamiątkę w postaci plastiku. Idąc do swojego samochodu laboratorium wysadziło w powietrze. Wracając do swojego Hammera natknąłem się na potężnego przeciwnika. Znajdowałem się na głównej ulicy, obok mnie alejka i kilka skrzyń. Naprzeciw mnie wyjechał czołg K-1 z II wojny światowej. Opatrzyłem się w rakietnicę i koktajle Mołotowa. Rzuciłem tym w nich. Ogień podgrzał temperaturę pancerza do tysiąca stopni Celsjusza. Jeden z kierowców wychylił głowę i strzelił do mnie kilka razy ze starej broni klasy S. Uchyliłem się, schowany za skrzynią rzuciłem jeszcze jeden koktajl, który wpadł idealnie do środka maszyny, a ta zajęła się ogniem. Szybko uciekłem ze swojej kryjówki i gazem pędziłem do samochodu. Biegnę prosto, już go widzę, nagle pocisk artyleryjski uderza w budynek obok którego przebiegałem. Siła wybuchu odrzuciła mnie na parenaście metrów, otrzęsłem się i dobiegłem do samochodu. Wtedy podbiegł do mnie wojskowy, wycelowałem mu w jaja: – Czego chcesz ?? – zapytałem z kamienną twarzą. – Błagam, zawieź mnie stąd. Muszę dostać się do miasta Erdinę, które jest paręset kilometrów stąd. – OK. A jaką mam pewność, że nie zamienisz się w potwora ?? – Nie jestem potworem. Właśnie uciekłem jednemu po tym jak zabiłem jego potomstwo. Musisz mi uwierzyć. – Załóżmy, że tak jest. Ale z jakiej jesteś jednostki ?? Nie masz flagi żadnego znanych mi państw. – Jestem jednym z pierwszych rekrutów wcielonych do specjalnej armii „Nightmare”, jedna z ich siedzib znajduje się właśnie w Erdinę, a ich centrum w górach Cheyenyde na Sycylii. – Dobra, tyle mi wystarczy, zawiozę cię tam. – Dzięki. – po skończonej rozmowie wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy pędem do celu. Droga do Erdinę prowadziła przez pola uprawne i była dobrze widoczna. Niestety nie mieliśmy okazji szczęśliwie dojechać do celu. Wpadliśmy w walkę wojsk NATO ze smokami. Jeden ze smoków przeleciał obok nas, a podmuch wiatru skierował Hammera wprost do rowu. Żołnierz żył, ale w ciężkim stanie. Miał złamaną rękę, rozległą ranę na klatce piersiowej i podejrzenie wstrząsu mózgu. Ja miałem lekkie obrażenia płuc. Byliśmy ustawieni przodem do smoków. Z tyłu mieliśmy wojska NATO. Opatrzyłem mojego pasażera i wyjąłem z bagażnika resztę broni i zapasów, które zmieściły się do plecaka. Nagle chmura ognia przeleciała obok nas. Wszędzie latały pociski, smoki zabijały wszystko co się rusza. Zaopatrzyłem się w snajperkę M21 i przymierzyłem. Strzał, huk i ryk trafionego potwora. Kula przebiła oko stwora i rozwaliła mózg. Używając mocy telekinezy uniosłem auto i postawiłem na drodze. Włożyłem jeszcze rannego żołnierza i ruszyłem do Erdinę. W mieście było pusto, dopiero kiedy facet, którego uratowałem zaczął wołać kogoś po imieniu wyszli. Najwyraźniej ich przywódca ucieszył się z uratowanego rekruta, że mogłem wstąpić w ich szeregi bez problemu. Przyjąłem propozycję. Zaprowadzili mnie do piwnicy jednego ze starych bunkrów na obrzeżu miasta. Wnętrze było niczego sobie, kilkanaście stolików, krzeseł i szaf. Gdy ja oglądałem sobie ich wizerunki radiotelegrafista przybiegł i na cały głos wrzasnął : – Ludzie, musimy szybko wezwać Wielkiego Brata, żeby nas uratował. Zbliżają się tutaj żywe trupy z demonicznymi pieskami. – Spoko wodza. Oni już wiedzą, ratunek przybędzie za pół-godziny. Ludzie, na pozycje !! Ruchy, ruchy !! – rozkazał dowódca, a ja przygotowałem się. Atak się zaczął. Była nas garstka. Ustawiliśmy się przed domem. Ja byłem schowany za oknem i uzbroiłem się w M249. Obok mnie siedział jakiś koleś, nazywał się Ally Con. Był żółtodziobem i to jego pierwsza akcja. Zaatakowali piętnaście minut przed przylotem helikoptera ewakuacyjnego. Cała horda żywych trupów i kilka demonicznych piesków. Widziałem jak jeden z nich dorwał się do żołnierza, wypił mu płyn z oka, oderwał rękę, zapalił ją i rzucił wprost na kolejnego komandosa, a ta eksplodowała zabijając go. Wziąłem na cel właśnie je. Seria, padł martwy, kolejna seria, kolejny martwy pies. To trwało za długo więc użyłem nowej mocy, zwanej Destruktor. Fakt, zabierała ogromne ilości energii życiowej i PSI, ale opłaciło się. Fale ognia przeszły po hordzie umarłych jak nóż po maśle. Przyleciał helikopter. Wpadłem jako ostatni osłaniając resztę. Byłem w kiepskim stanie, lekarz pokładowy zajął się mną, a ja zemdlałem. Obudziłem się pod wieczór kiedy już przybyliśmy do bazy. Przypisali mnie do „wolnych strzelców”, zarabiamy za akcje i za swoje czyny. Na razie wszystko wydawało się szalone. Bunkier w którym się znajdowałem był ogromny, dla kilku tysięcy osób. Pięć dni później po intensywnym treningu otrzymałem informacje konieczne do wprowadzenia do PDA. Otrzymałem również pierwsze zadanie: dostać się do Krypty 0 i dać raport. Miałem wyruszyć sam. Helikopter wojskowy zabrał mnie do sektora Zero, najlepiej strzeżonego miejsca na świecie. Wylądowałem w dawnym obozie dla uratowanych w Andach. Było to na najwyższym szczycie tych gór, Akonkagua. Wspiąłem się jeszcze osiemset metrów dalej i wtedy natknąłem się na garnizon żołnierzy schodzących z gór. Zaczęli do mnie strzelać. Uchyliłem się i odpowiedziałem serią. Zaczęli mnie okrążać. Dwóch z nich przycisnęło mnie do ziemi, a reszta powoli schodziła bokiem. Nie zważając na niebezpieczeństwo użyłem mocy Krzyku i lawina śnieżna zeszła po zboczu szczytu. Ja okryłem się tarczą ochronną i przetrwałem. Poszedłem dalej. Tuż przy szczycie Akongaui, gdzie droga rozwidlała się i prowadziła jeszcze dalej zauważyłem małe, zrobione z diamentu wejście. Chronił je potężny system zabezpieczeń. Wróciłem na miejsce ewakuacji i zastały mnie demony właśnie rozprawiające się z żołnierzykami. O dziwo, nie zaatakowali, ale też zwyczajnie odeszli znikając w chmurze siarkowego dymu. Powrót do bazy stał się formalnością. Otrzymałem rangę Spec-Komandosa. Kolejne tygodnie minęły, a ja po odpoczynku dostałem kolejne zadanie, tym razem, bardzo typowe dla starych gier z gatunku FPP. Miałem udać się do Meksyku, a konkretnie jego północno-zachodniej części i pozabijać wszystko co się nawinie. Kolejny raz działałem sam, natomiast towarzyszył mi oddział Chi 09 oraz Red 05. Wyruszyliśmy przed świtem do miasta. Droga zajęła cały dzień, tak więc pod wieczór dopiero mogliśmy zacząć zadanie. Wielkie transportowce odleciały do punktu ewakuacyjnego. Przed nami znajdował się mały bar i droga stanowa 44 dwieście kilometrów od Meksyku. – Grupa Chi, atakować od przodu. Grupa Red, ustawić się pod oknem. – byłem głównodowodzącym. – Ruszać się. – podbiegłem pod ścianę. W środku znajdowało się równo jedenaście osób. – Na mój znak: OGNIA !!! – nagle ludzie stojący w środku zobaczyli wyskakujące z ukrycia postacie, a jedynie co usłyszeli to huk tłuczonej szyby i pocisków przelatujących obok nich. Byli kompletnie zaskoczeni, jeden z nich odleciał na piec i usmażył sobie twarz. Pierwsze starcie wygraliśmy. Powoli biegnąc znaleźliśmy się na jednym z pagórków okalających Meksyk. Wydałem komunikat: – Halo dowództwo. Wzywam wsparcie ogniowe na pozycje 66,011 oraz 4545,899. Proszę o wsparcie i przysłanie dodatkowych stu oddziałów Koszmaru. – Zrozumiałem, E.T.A – dwa dni, odbiór. Wsparcie ogniowe odbędzie się za pomocą sygnałów świetlnych. Bez odbioru. – zakończyłem rozmowę i wszyscy wyruszyliśmy do Meksyku, gdzie szerzyła się zaraza chaosu. Przeszliśmy dwa kilometry i wtedy pojawił się wielki ruch samochodów. Wypaliłem z lasera do kolumny cystern i eksplozja rozwaliła pół drogi. Kawałki aut porozlatywały się, fala uderzeniowa odwaliła inne na bok. Wtedy przyjechał oddział pieprzniętych kuratorów. Schowałem się za jednym z przewróconych aut, a pozostali za nie wiadomo skąd pojawiającym się transporterem opancerzonym. Snajperzy z Red 5 przycisnęli ogniem biegnących na nich kuratorów, a ja używając pocisków przeciwpancernych zastrzeliłem każdego z nich. Pierwszy biegnąc obok cysterny dostał i wbił się w nią, zapalając benzynę. Kolejny wykonał poczwórne salto i grzmotnął głową w tytanowy dach transportera. Kolejni zostawili swoje ciała na drodze, która po sekundzie od zakończenia walki znowu zapełniła się samochodami. Szybko pobiegliśmy dalej. Gdy byliśmy osiem kilometrów przed granicą miasta statek kosmiczny HALO Soldiers wraz z transporterem-matką Covenantów rozbił się w jego centrum. Przepiękna eksplozja zniszczyła tysiąc hektarów miasta. Kazałem innym zabezpieczyć punkt ewakuacyjny, który był dwie mile na południe do czterdziestki czwórki. – Grupa Chi i Red, koordynaty podane. Zabezpieczyć teren. Za szesnaście godzin odezwać się ponownie. Odbiór. – Zrozumiano. Rozkaz przyjęty. Bez odbioru, wyłączamy się. – sam wolnym truchtem trafiłem na bramę zabezpieczającą granice miasta. Składała się z rozległej, podzielonej bramy tytanowej, piętrowego budynku ochrony i centrum komunikacji. Przy moim lewym pasie stały dwie stojące ciężarówki wojskowe. We wnętrzu znalazłem ciała kierowców. Bagażnik był pełny. Obłowiłem się niewyobrażalnie gigantyczną kasą, doskonałymi implantami, bronią atomową oraz urządzenie teleportacyjne wraz z dwudziestoma tysiącami baterii plazmowych. Idąc dalej natrafiłem na zbiorowisko ciał po jakieś bitwie. Byli wśród nich cywile, wojskowi oraz dziwny mutant z czterema rękami. Mieli, albo urwane głowy, albo poobcinane ręce lub dziury po kulach z karabinów maszynowych. Koło było obtoczone cywilnymi pojazdami. Dalej tworzyły się gigantyczne kolumny cywilnych aut. Kierowcy siedzieli żywi lub wyszli ze swoich środków transportu mając kamienną oraz przerażoną twarz. Kiedy byłem tuż przy bramie pojawili się federalni FBI oraz wylatujące z portalu auto Hitlera. Pięknym wślizgiem wbiło się w bramę. Zaczęli do mnie strzelać, oberwałem w ramię, ale odparłem atak chowając się w budynku bramy. Przykląkłem pod oknem czekając na nich. Stali naprzeciwko mnie, obok nich leżeli przerażeni cywile. Nie chciałem zginąć. – Przestańcie strzelać. Nie jestem wrogiem. – wrzasnąłem do nich. – Tutaj starszy federalny Hans Cist, poddaj się, nie masz szans. Przysłali nas do zbadania sytuacji w Meksyku. Jesteś tu nieproszony. Zostaniesz aresztowany. – Co to, to nie – mówiąc ostatnie słowo wychyliłem pistolet chemiczny i strzeliłem kulą śmiercionośnego gazu pod ich nogi. Zaczęli się dusić, umierać, kiedy leżeli dostali drgawek aż w końcu, po mękach, umarli. Ustawiłem pod zamkniętą bramą kilka dużych ładunków wybuchowych prototypu C8. Efektowny wybuch roztrzaskał na strzępy część bramy. Mogłem iść dalej. Wtedy dostałem informację, że plutony nie przyjdą mi z pomocą, ponieważ baza odpiera potężny atak demonów wraz z żywymi trupami. Sytuacja nie przestawiała się dobrze. Pobiegłem dalej. Dwie godziny później kiedy byłem bardzo blisko bogatej części miasta (w sumie całe jest bogate) zastanawiałem się co się dzieje w bazie i czy żyją. Ale wziąłem się za swój cel. Przebywałem na głównej ulicy. Obok mnie stały kolumny apartamentowców, drapaczy chmur oraz – na chodniku – chodzili ludzie. Mój siódmy zmysł wychwycił to uczucie, coś mnie przeszyło, jakiś chaos, koszmar. Ludzie patrzyli na mnie, bo stałem na środku ulicy i za chwilę zostałbym przejechany przez 88’ Covert Daglas. Na szczęście ocknąłem się i uskoczyłem w porę. Mieszkańcy miasta spoglądali dziwnie, ale potem powrócili do swoich czynności. Niestety, nie byli zachwyceni potem, kiedy wyjąłem błyskawicznie bombę atomową i wystrzeliłem ją do centrum. Wszyscy zaczęli krzyczeć i uciekać. Ktoś musiał wezwać policję i inne służby porządkowe. Zaopatrzyłem się w rakietnicę i swój najlepszy pancerz wspomagający. Rozwaliłem kolumny budynków, pourywane ściany, spalone pokoje. Przyjechała prawie cała policja wraz z armią oraz oddziałami SWAT ze wszystkich dzielnic Meksyku. Schowałem się w stojącym na lewo ode mnie banku. Był to średni bank z systemem zabezpieczeń oraz skromnym sejfem czyli typowy przechowywacz pieniędzy dla dziadków. Wpadłem jak burza. Akurat przebywał tam ochroniarz, który i tak oberwał rakietnicą w brzuch, oraz kilku dziadków. Puściłem jedną rakietę w nich i wszystkich rozpierdoliło w drobny mak. Główna sala obryzgana była krwią i zniszczona rakietą, więc ukryłem się za drzwiami bankowymi. Zabarykadowałem się również kilkoma odłamkami skał oraz przewróconymi stołami. Wystrzeliłem kilka pocisków w stronę szklanych drzwi. Wybuch rozerwał je na kawałki, a szkło rozpryskało się we wszystkie strony. Przechodził akurat obok niewidomy. Eksplozja odrzuciła go na drugą stronę, wbił się w ścianę, a kawałki szkła przebiły jego serce i płuco. Gdy byłem gotów przybyli. Pierwsza fala policjantów z dzielnicy bogaczy obstawiła teren 100km od banku. Zabarykadowali wszystkie ulice, na niebie latały dwa helikoptery policyjne. Liczbę gliniarzy szacowałem na cztery miliony. Pomyślałem sobie jak do kurwy nędzy to przejdę. Wtem do moich uszu dobiegł dźwięk poczty internetowej w komputerze bankowym. Patrzę, dostałem e-mail, ale nawet nie miałem swojego konta. Postanowiłem przeczytać: „ Witaj czempionie siły Koszmaru. Jestem Pan Śmierć, inaczej Kostucha, w każdym razie to coś co morduje wszystkich ludzi jak są niegrzeczni. Mam do przekazania ci wiele ważnych informacji potrzebnych do tego, żebyś przeżył. Po pierwsze, ten koszmar to moje dzieło. Ludzie schańbili Boga, obrażali go grzechami, wpływali na ludzkie DNA, szerzyła się przemoc itp. Teraz zesłałem karę, a ten koszmar potrwa dłużej niż myślałeś. Jakieś 50 lat dłużej, bowiem ludzi jest dużo, strasznie dużo. Po drugie, mam nową wersję twojego PDA wraz z ulepszonym ‘security clearance’. Masz od teraz dostęp do każdego miejsca na Ziemi i we wszechświecie, możesz chodzić gdzie chcesz i kiedy chcesz. Po trzecie, do twojego magicznego plecaka włożyłem każdą broń z wieloma opcjami strzałów wraz z nieskończoną amunicją. Masz tam również mnóstwo kasy, lekarstw, przenośne laboratorium i wiele, wiele więcej. Po czwarte, baza w górach Cheyenyde nadal istnieje, bo ja ich uratowałem. Będziesz miał rangę Prawa Ręka Pana Śmierci. Po piąte, dysponujesz od teraz piekielnymi oraz zupełnie nowymi mocami oraz magią. Reszta informacji dostępna później”.Po prostu było wtedy świetnie. Po przeczytaniu wiadomości odczułem większe zgromadzenie policji oraz innych sił. Przybyła druga fala policjantów w sile ośmiu miliardów funkcjonariuszy oraz dwudziestu czołgów M1A1 wraz z dwustoma oddziałami komandosów obstawili teren 80km ode mnie. Trzecia fala wrogów to dwieście nonilionów glin (w trudno to uwierzyć, ale to prawda), pięćset dywizji czołgów typów M1A1, U4 oraz Goliath, oraz do każdego czołgu stu żołnierzy armii. Obstawili jeszcze szczelniej teren 100km oraz 80km ode mnie. Wysłali czułki zwiadowcze w odległość 10km. Nawet zdawało mi się, że raz widziałem jednego z nich. Trwała największa obława wszechczasów. Pomyślałem sobie, że ściągnę do USA tą całą armię i na wieży Waszyngtona zastawię się. Miałem jeszcze szanse i ją wykorzystałem. Zostawiłem list i przetelortowałem się na czterdziesto dwu piętrową wieżę imienia Jerzego Waszyngtona. Błysk oślepił stojących tam ludzi. Kilku z nich wypadło przez szklane ogrodzenie ginąc na miejscu. Reszta przetarła oczy i zobaczyli mnie. – Kim pan jesteś?? – Waszym najgorszym koszmarem. – Co to miało znaczyć?? Jak się tu dostałeś?? – Demoniczną teleportacją. – mówiąc to przyszły moje dwa demoniczne psy rasy zombie. – Pieski, oto wasz obiad!! – krzyknąłem i fala błyskawic sparaliżowała ludzi, a psy zjadły ich na obiad. Wyjrzałem przez okno. Miasto wyglądało zwyczajnie, nie było jeszcze dotknięte karą Boga i Pana Śmierci. To się zmieniło za moją pomocą. Kazałem psom zejść na dół i pozabijać trochę ludzi. Akurat przechodził tam student, dziwnie mi znajomy. Szedł sobie spokojnie, aż usłyszał potworny krzyk zabijanej osoby. Potem drugi, trzeci, i zobaczył tego przyczynę. Na chodniku leżało kilkanaście obryzganych krwią ciał. Pieski właśnie lizały kości nieboszczyka, kiedy dorwały się do niego. Zginął w męczarniach. Piętnaście minut później przyjechały pierwsze jednostki policji oraz gromady gapiów. Na miejsce przyjechali funkcjonariusze z drogówki, około dwudziestu gliniarzy. Ustawili się przed północną częścią. Psy zostały zabite, ale one również zabrały do piekła jednego z nich. Dwie gromady gapiów stały dwa kilometry za nimi, na zachód. Wtedy przybyła meksykańska policja. Cała poprzednia siła ustawiła się na wszystkich stronach około półtysiąca kilometra ode mnie. Obstawiali teren w razie próby ucieczki. Na miejsce przyleciały także helikoptery policyjne w liczbie trzydziestu oraz szesnaście wojskowych latających transporterów opancerzonych. Wieża miała średnicę czterdziestu metrów i była zbudowana z najtwardszego tytanu na świecie. Druga fala nieprzyjaciół to armia meksykańska, która podjechał prawie pod wieżę. Po kolejnych trzydziestu minutach przybyły prawie wszystkie dywizje armii USA. Okrążyli teren 60km na północ i 50km na wschód. Następnie zawitały plutony, bataliony i falangi piechoty. Poustawiali się w różnych odległościach, ale generalnie trzymali się południa i wschodu. Dla mnie to było za mało, ta moc uderzyła mi do głowy, ale życzenie się spełniło. Dwie godziny potem dobiły reszty dywizji, batalionów itp. piechoty oraz czołgów. Dołączyły się również lotniskowce i niszczyciele do zabawy. Zapomniałem, że wieża jest nie dalej niż 150km od wody. Okrążali mnie ze wszystkich stron, zbliżali się, chowali po drzewach, szukali osłony, nawet armia Meksyku zbliżyła się. Wieża ogrodzona była diamentowym murem. Miała infrastrukturę, kilka budowli oraz system kanalizacji. Mieli problem z jej otwarciem, ale im się udało. Wezwali wszystkie oddziały komandosów, zbudowali centra dowodzenia oraz przyłączyli do obławy całą społeczność policyjną w USA, czyli około dwieście tysięcy nonilionów glin. Żeby tego było mało do pomocy przybyły smoki, oraz cała potężna flota głównego dowódcy H.A.L.O Soldiers składająca się z: osiemnastu statków-matek, dwustu milionów największych niszczycieli, czterystu googoali lotniskowców niszczycielskich, cztery razy tyle dużych i małych statków bojowych oraz pięćset miliardową armię specjalnie wyhodowanych żołnierzy do walki w mega-kosmicznych transportowcach inwazyjnych. Mieli do tego jeszcze orbitujący statek międzyplanetarny ze wsparciem w pelikanach. Patrząc na tą siłę, która miała mnie zniszczyć zastanawiałem się co powie na to Kostucha. Jak na moje życzenie pojawił się. – Posłuchaj mnie. Powstrzymaj ich. Wszyscy zwariowali. Nikomu nie możesz ufać, no z moim wyjątkiem. Tutaj, teraz nic nie jest pewne. Wiem jedno: że flota Covenantów przyjdzie ci z pomocą, ale dalej nawet ja tego nie wiem. – powiedział co chciał i zniknął w chmurze dymu. Tymczasem ewakuowano tą część miasta. Dobiły dodatkowe jednostki SWAT oraz armii z Europy. Wojska radzieckie trochę się spóźnią. Na razie teren budowli wokół wieży został zniszczony, ale 5km ode mnie nikt się nie zapuścił. Wszyscy aż tak się mnie bali?? Ciągle przybywały nowe siły, aby mnie unicestwić. Przyjechali najwięksi gangsterzy przestępczego świata wraz ze swoją armią gangów. Przyjechali najbliżej, bowiem ustawili się dosłownie dwa kilometry od podnóża wieży. Teren był trochę zarośnięty i lekko zabudowany. Dziwnie by mi to wyglądało, policja współpracuje z gangsterami. I wtedy ktoś doniósł, że cały koszmar skumulował się tutaj, w tej wieży. Czekałem tylko na egzekucję. Używając mocy piekielnej zawaliłem wejście, a raczej rozwaliłem je dając im wolną drogę. Sam ustawiłem się tuż przy schodach zaopatrzony w dwa laserowe miniguny. Poustawiałem mnóstwo min oraz pułapek chemicznych. Ciągle czekałem. Wtem podłoga się zatrzęsła i wyszedł z niej najprawdziwszy upadły anioł. Nie chcę go opisywać. Zaoferował pomoc, więc ją przyjąłem. Jego piekielna armia zaczęła chronić od góry do dołu mój schron. Gromadzili żywe trupy, demoniczne psy, duchy oraz obcych, żeby wypuścić ich na ludzi. I tak zginą, ale zrobią troche zamieszania. Tymczasem dostałem sygnał o przybyciu głównodowodzącego przeciwnika H.A.L.O. Jego flota przybędzie za 45 godzin ziemskich. Musieliśmy przetrwać. Ustawiłem w oknach komputerowe wyrzutnie pocisków oraz miniguny, to samo zrobiłem na parterze. Na mój rozkaz otworzą ogień do wroga. Minął pierwszy dzień, a ataku nie było widać. O godzinie dziesiątej rano zaczęło się coś dziać. Grupa policjantów próbowała na własną rękę dostać się do środka, frontowymi drzwiami. Nie muszę chyba mówić jaki byłe efekt, miny eksplodowały rozwalając na strzępy niedoszłych gliniarzy. Trzy godziny później dostałem komunikat o możliwości ataku floty Covenantów. Niestety, nie zdążyli. Atakiem uprzedzili mnie ludzie. Zaatakowali ze wszystkich stron. Błyskawicznie włączyłem system rakiet i ultra maszynówek. Najpierw próbowali dostać się na górę, gdzie poustawiałem rakiety. Podleciały dwa transportery i kula ognia spadła na ziemię. Próbowali jeszcze raz, tym razem trzema Pelikanami wraz z oddziałem H.A.L.O komandosów. I tym razem im się nie udało. Pierwsza rakieta trafiła idealnie w bagażnik Pelikana zabijając wszystkich, druga rozerwała kadłub, a trzecia uszkodziła system latania. Każda maszynka spadła na ziemię twardo się odbijając. Na chwilę jakby przestali. Teraz nastał ten moment. Teraz nadszedł ten czas. Czarna chmura ustawiła się nad szczytem wieży, ludzie powoli odsuwali się. Pojawił się Kostucha, który przerażającym głosem wypowiedział te słowa: – Nadszedł ten czas!! Powstańcie bracia śmierci, powstańcie demony. Rośnijcie w siłę. Zniszczcie tych śmiertelników, a przy najmniej ochrońcie cytadelę chaosu. Pokażcie co potraficie naszemu panu, Czempionowi Najpotężniejszej Mocy Koszmaru. Do dzieła!! – patrzyłem na to z prawdziwą przyjemnością. Dałem sygnał flocie moich przyjaciół, a ci zaatakowali statek orbitujący. Ci zdążyli nadać sygnał pomocy i zaskoczenie diabli wzięło. To była dla nich marna pociecha, bowiem w sekundy statek inwazyjny zamienił się w kupkę gruzu. Wspierani moją piekielną mocą wpadli na flotę ich wroga i zaczęła się regularna bitwa na niebie i w atmosferze ziemskiej. Tymczasem śmiertelnicy stojący przy wieży przygotowywali się na najgorsze. – Tutaj centrala, wykrywam silnie anomalie paranormalne w tej wieży. Zachowajcie ostrożność. Posiłki w drodze. – usłyszeli policjanci przez radia dowódców. Gdy w najwyższym napięciu czekali, ja ustawiłem wielką armię przy zaciemnionym wyjściu i dałem rozkaz do ataku. Miliony stworów, potworów oraz duchów wyszły na powitanie przerażonym ludziom. W centrum dowodzenia zapanował chaos: – Tutaj centrala, tutaj centrala. Silne starcie z paranormalnymi przeciwnikami. Potrzebne wsparcie, ratujcie nas, pomocy!!! – Centrala, odbiór. Nie mamy siły walczyć, jest nas więcej ale oni są silniejsi. – Dowództwo, wsparcie ogniowe na pozycje EAX34, natychmiast!!! Wycofujemy się, jest jasno, ale czujemy strach, zabili tak wielu… – Tak wielu. – To jest koszmar!!! Ratunku, AAAAAA!!! – Gdzie jest to pierdolone wsparcie?? – AAAAACCCCHHHH!!! – Nie mamy szans!!! – Wsparcie ogniowe, wsparcie ogniowe!!! – zapewne takie krzyki, komendy, rozkazy słychać było w centrali. Tak, koszmar trwał w najlepsze. Nagle samoloty z marynarki zbombardowały teren wokół wieży, potem artyleria rozpoczęła regularny ostrzał na moją bazę. W końcu po dwudziestu dniach nieprzerwanej masakry zabili po wielu stratach ostatniego potwora. Teren był obryzgany krwią, spalony, zniszczony, zdewastowany, ich oddziały silnie zdziesiątkowane. Bitwa w powietrzu dobiegła końca zakończona zwycięstwem floty Covenantów. Oddziały H.A.L.O zostały prawie całkowicie zniszczone, resztki sił wezwały wsparcie przez portal czasoprzestrzenny. Ogrodziłem cytadelę silnym polem piekła i zacząłem przekształcać ten teren na bazę chaosu. Ciała oraz wraki zostały odrzucone na pobliskie domy, lub na ulice, ale na pewno na 40km od wieży. Zapomniałem powiedzieć o bardzo ważnym wydarzeniu, bitwa o cytadelę chaosu dobiegła końca efektywnym zwycięstwem śmierci. Przekształciłem wieżę na prawdziwą cytadelę. Stała się większa, potężniejsza, upiorniejsza, straszliwsza. Bydło wampirów rozpoczęło budowę portalu piekielnego oraz anielskiego, fabryki broni oraz amunicji, fabryki czołgów oraz wszelkiej innej maści pojazdów i halę cyborgów. Kiedy tak siedząc i rozmyślając sobie co wam na początku powiedziałem zapomniałem dodać jedno – ja byłem karą Kostuchy, byłem jak potop krwi – na początku nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale to co się stało w Delta Labs to była po części moja wina. Ściągam piekielną, koszmarną energię. Moim celem było przerzedzenie sił ludzi, zbudowanie piekielnej bazy, a dalej jako zaufany Czempion Najpotężniejszej Mocy Koszmaru Prawej Ręki Pana Śmierci (bardzo długi tytuł) będę żył w tym ponurym świecie, aż to się zakończy. Niestety, mam przeczucie, że może to potrwać bardzo długo. Ludzie mają wbudowany instynkt przetrwania. Praca bydła skończyła się o północy. Kazałem im następnie stworzyć wieżę oraz uzdrowisko wampirów, maszyny klonów, elektrownię strachu oraz legowisko dla humanoidalnych stworów. Tymczasem kiedy ja przygotowywałem bazę, w siedzibie Narodów Zjednoczonych trwała naradza, która miała wyłonić rozwiązanie na problem jakim byłem ja i sytuacja na świecie. Obradowali bardzo długo, dla mnie – za długo. Kiedy oni tracili czas na rozmowy, ja kończyłem tworzenie cytadeli chaosu. Kiedy tydzień później była skończona, a rozmowy zakończone postanowiłem połazić trochę po świecie i zobaczyć jego zagładę. Wyszedłem z niej wczesnym rankiem, a wieczorem byłem przy porcie sto drugim gdzie przebywał mały statek bojowy oraz cały tłum gapiów. Nie mówili nic prócz tej masakry. Ciekawe co by się stało kiedy nagle zorientowaliby się kto tak naprawdę stoi obok nich. Siedziałem sobie na pomoście i podsłuchałem rozmowę pilota łodzi bojowej z żołnierzem. – Spokojnie stary. Za dwa dni nie będzie tej rudery, prezydent zmobilizował armie całego świata i przyśle je do nas. Nie zostanie z nich pył. – Jasne, a widziałeś, matole, co oni zrobili przez 20 dni?? Myślisz, że to ich zabije?? – Tak, wole mieć pierdoloną nadzieję, że dożyję jutra, a oni tam sobie czekają, żeby nas zabić. Ci nasi dziwni sojusznicy też się mobilizują. Ściągają niby armię ze wszystkich stron galaktyki, ale im nie wierzę. – To sobie nie wierz debilu. – przestałem słuchać tę interesującą wypowiedź i zacząłem patrzeć na niebo. Rozmyślając o dalszym losie gatunku ludzkiego usłyszałem wewnętrzny głos, który mówił mi, że lepiej na chwile porzucić rolę niszczyciela i zając się podziwianiem uroków dewastowanej Ziemi. Cóż, złożyłem taką propozycję Panu Śmierć, a ten zgodził się. Zagospodarowałem swoją kasę w ulepszenie broni oraz wszelkiej maści przedmiotów mojego plecaka oraz dokupiłem kolejne. Cytadela była ukończona i nic nie było w stanie jej zagrozić. Postanowiłem odwiedzić jedno dawne miejsce, konkretnie – Delta Labs. Wyruszyłem wcześnie rano używając zaklęcia lewitacji. Doleciałem po południu na koordynaty windy towarowej. Pozwiedzałem ukochane laboratorium, powzdychałem, powspominałem dawne dzieje. Niestety, nie mogłem dostać się do Krypty, ponieważ komputer rozpoczął już procedurę całkowitego odizolowania. Odesłałem tylko dane do mojego PDA oraz pożyczyłem kilka prototypów broni masowej zagłady między innymi – Działo Apokalipsy lub Myślący laser. Wychodząc pozostawiłem ten kompleks nienaruszony. Tym razem, teleportując się przeniosłem się do ogarniętego walką, miasta Lizbony. Zjawiłem się w żyjącym centrum metropolii. Ludzie chodzili, załatwiali codzienne sprawy, a patrolujący żołnierze bacznie obserwowali otoczenie. Dochodziła piąta popołudniu, a ja nadal, jakby w transie, siedziałem na ścianie fontanny. W końcu podszedłem do tablicy ogłoszeń i natknąłem się na jedno bardzo obiecujące. Siedziba pracodawcy znajdowała się na 666 piętrze błękitnego wieżowca Sky News. Była to największa korporacja informacyjna, dostarczała wiadomości na czas i na temat. Prezesem był nie kto inny jak Rudolph Murdoch. Miałem zając posadę po niedawno zabitym przez stado wilków zombie reporterze. Dostałem wygodne biuro, nawet całkiem niezłe, na 555 piętrze. Żeby się do niego dostać trzeba było przesiadać się do trzystu wind. Moja dzienna zapłata wynosiła dwadzieścia dolarów. Moim głównym zadaniem było zbieranie materiałów na kolejny program informacyjny. W zależności od jakości, ilości, tematyce oraz atmosferze mogłem otrzymać od tysiąca dolarów do trzech milionów dolarów wraz z Nagrodą Pultyzera oraz Złotą Kamerą. Do tej pory nikt tego nie zrobił. Swoją pracę zacząłem o godzinie 19:45. Dostałem cynk od informatora Kubusia Puchatka o imprezie pijanej grupy SAS. Temat pierwsza klasa. Udałem się na miejsce zakupionym Audi 89 i rozpocząłem zbieranie materiałów. Impreza odbywała się na polach uprawnych osiemnaście kilometrów na południe od Porto. Zostawiłem swoje auto w pobliskich krzakach. Z daleka można było ujrzeć dym oraz ogień z ogniska, na którym oficer doborowej grupy grilował kiełbaski z fiutów mamutów. Liczbę imprezowiczów oceniłem na góra sto osób. Po przyjeżdżali swoimi brykami i szaleli. Zrobiłem mnóstwo zdjęć, nagrałem materiał wideo i zwinąłem się z tam tond. Na mojego pecha jeden z nich mnie zauważył i zaczął strzelać do mnie z pancernej lufy czołgu M2A2. Cudem powróciłem do Lizbony i dałem raport swojemu przełożonemu. Otrzymałem zapłatę 9000$. Był to pierwszy i nie jedyny reportaż wielce szanownego Zaraziciela Prawdy. Tutaj muszę przeskoczyć trochę okres czterech lat, bowiem nic ciekawego się nie działo. Totalna nuda, ciągle tylko to samo, zrób to, przynieś taki materiał prasowy, skombinuj taki reportaż. Można było się załamać. I tak, w czasie swojej czteroletniej kariery stworzyłem swoimi rękoma mnóstwo artykułów oraz filmów wiadomości. o Druga oraz trzecia część przygód pijanej grupy SAS na polach uprawnych. o Tajemnica cmentarza na boisku od koszykówki w Bostonie. o Czwarta oraz kolejne pięć części przygód pijanej grupy SAS.o Sekrety prezydenta Stanów Zjednoczonych. o Życie oraz historia Kuby Rozpruwacza. o Masakra naEmpire
State
Building.
o Szkolenie terrorystów przez noworodki na oddziale psychiatrii.o Niebezpieczeństwa nocy. o Co tak naprawdę dzieje się na Marsie ??o Pandemonium cytadeli chaosu oraz 20 dni krwawej łaźni. o Rebelia piłkarzy polskich w Tybecie przeciwko mrożonką na patyku. o Bomba plazmowa na Alasce. o Wojna domowa w Korei połączonej. o Finałowa część przygód pijanego oddziału SAS. o Osiemnaście części o życiu w strefie Biohazard 911. o Tajemnicze piwnice domu duchów. o Pierwsze sześć części przygód gangu czarnych z Los Angeles. o Kolejne sześćset części przygód o gangu z Los Angeles. o Miasto wiecznej nocy Las Vegas. o Ostatnie piętro WTC. o Magazyny Strefy 51. o Atak kubańskich rybek na bazę Guantanamo. o Statua Wolności oraz Krypta 0. o Widmo Apokalipsy. o Peryferie Kubusia Puchatka oraz jego gangu. o CIA w ogniu walki. Tom Io CIA w ogniu walki. Tom IIo Politycy to idioci. o Ratunek w kosmosie. o Kosmici w kanalizacji Waszyngtonu. o Cykl stu opowieści o katastrofach wszelkiej maści. o Miły lodziarz z jeszcze milszą piłą mechaniczną. o Miasto śmierci Resident Evil w Australii. o Ostatnie 60 części przygód o gangu z Los Angeles. o Całe życie chaosu. o Legowiska wampirów na stacji w Bostonie. o Apokalipsa nadchodzi. o Ziemia Obiecana być może jedynym ratunkiem. o Meteoryty nadciągają. o Co nas czeka czyli Armagedon Na żywo.o Misja kosmiczna H.A.L.Oo Kara Boga nadciąga

Tak, miałem spory dorobek przez te lata. Jako pierwszy zdobyłem Nagrodę Pultyzera oraz Złotą Kamerę przy łącznym zarobku równo ośmiuset miliardów dolarów. Mając takie zaplecze postanowiłem przenieść się na jedną z bezludnych wysp na Oceanie Atlantyckim tysiące kilometrów od wyspy Pico. Takie miejsce znalazłem prawie natychmiast. Była to duża jak na wyspę powierzchnia blisko trzy razy większa od Grenlandii, ale do tej pory nie odkryta ze względu na złe warunki atmosferyczne oraz anomalie paranormalne. Zawierała mnóstwo kruszców wszelkiej maści. Twarda ziemia schodziła osiemnaście kilometrów w dół. Wręcz idealne miejsce. Będąc ostatni dzień w swojej pracy postanowiłem zostawić prezent swojemu szefowi, a mianowicie bombę atomową w podziemnym parkingu. Spokojnie zjechałem na dół i uzbroiłem ją. Następnie grzecznie i nie rzucając się w oczy opuściłem teren budynku. Kiedy odlatywałem swoim prywatnym odrzutowcem na wyspę potężna eksplozja zawaliła gigantyczną konstrukcję wieżowca. Grzmot można było usłyszeć w całej Hiszpanii. Cel podróży osiągnąłem pod wieczór 23 października 2011 roku. Najpierw wyjąłem proste urządzenie, które wybudowało mi wielki pałac z wszelkimi dogodnościami oraz garaż dla wszelkiej maści pojazdów, które potem stworzy. Ja poszedłem spać, a autopilot wzniósł prawdziwą metropolię. W dziedzinie życia rozbudował willę, stworzył port kosmiczny, lotnisko, trasy wyścigowe, fabryki różnego rodzaju ustrojstwa, laboratoria oraz ulepszył dotychczas istniejącą technologię. Zero chaosu, zero piekła. Dałem jeszcze polecenie aby do rana następnego dnia cały system obrony oraz moja armia była zbudowana i przygotowana. Kiedy zbudziłem się o 9:55 rano cała machina poszła w ruch. Cała robota została pomyślnie ukończona. Na razie moje zasoby militarne pakowałem w patrole oraz systemy obronne wyspy. Mogłem tylko ustawić pięć patroli po dwustu żołnierzy z asystą czołgów na wschodnią część. Wydałem jeszcze rozkaz powiększenia armii do stosownych rozmiarów i wyruszyłem do sąsiadującej wyspy Pico. Zanim to zrobiłem chcę powiedzieć jedną rzecz. Przez te cztery lata sporo się wydarzyło. Cytadela przetrwała, ale baza w tych górach nie. Pan Śmierć miewał różne humorki. Dobrze, teraz kiedy to wiedzie poleciałem na wyspę Pico, a konkretnie do malutkiego miasta Tereny tuż przy brzegu lądu. Zamierzałem zwerbować się do grupy najemników specjalnych, którzy zarabiają całkiem niezłe sumki. Miałem skontaktować się z niejakim Saulo Publem Moyerem zwanym Czarną Owcą. Wylądowałem plecakiem rakietowym tuż obok jego sklepu na głównej ulicy R12. Wyszedł mi na powitanie. – Witaj, witaj. Czego chcesz ?? – Dołączyć do waszej grupy. Jestem Prawa Ręka Pana śmierci, to znaczy była. – O jasna cholera. To ty zrobiłeś tą masakrę przed tą cytadelą ?? – Ja ale nie bezpośrednio. Do rzeczy, będę w waszej drużynie czy nie ?? – Oczywiście że tak. Osoba z twoim doświadczeniem powinna być niezbędna w naszej grupie. – To interes ubity. Tak przy okazji: gdzie wasza główna baza ?? – Cóż, nie mamy jej ani nie mamy szefa. Każdy z tych najemników, którzy dołączyli do nas jedzie na akcję z własnego miejsca zamieszkania. – Wiecie co, ja mógłbym być waszym szefem i nawet mam wielką wyspę, która za dzień lub dwa będzie całkowicie ochroniona i rozbudowana dla mnie, no i oczywiści dla was. – Wow, dzięki stary. Od dzisiaj jesteś naszym szefem. – i tak zakończyła się ta historia. Kiedy miałem zamiar odlatywać słoneczny dzień nagle zamienił się i to diametralnie. Dotychczas bezchmurne niebo stało się ciemne oraz straszne. Nadciągała burza z zachodu wyspy. Ludzie zaczęli wychodzić z budynków mieszkalnych, a ja szybko chwyciłem kolegę za rękę i polecieliśmy w górę. Wtedy to się zaczęło. Piorun walnął w jeden z wyższych budynków przy głównej ulicy, a ten wśród ogłuszającego huku oraz grzmotu zawalił się grzebiąc czternastu ludzi. Na główną ulice wpadły dwa auta, które rozjechały dwunastu ludzi, a od południa nadciągała chmara zombie. W porę odlecieliśmy. Kiedy pod wieczór dobiliśmy do wyspy, ta była całkowicie ochroniona. Kiedy w dziedzinie technologii ludzkiej zrobiłem już wszystko i wzniosłem metropolię dla najemników zająłem się bardziej paranormalną stroną techniki. Bardziej na północy w nizinach wyspy umieszczone były bazy ludzkie natomiast na południu, w górach umieściłem piekielny portal nad którym miałem pełną kontrolę umysłową. Dalej obok niego zbudowałem przejście międzywymiarowe oraz anielskie wrota. Udała mi się wznieść legowisko wampirów, cytadelę potworów, halę mutantów oraz bardziej na północ od nich gigantyczne centrum treningowe dla wszystkich rodzajów jednostek we wszystkich możliwych warunkach. Na razie do metropolii ściągnąłem tylko Czarną Owcę, ale tuż po jedenastej wieczorem wysłałem dwudziestą trzecią oraz drugą grupę ekspedycyjną do znalezienia najemników mieszkających w Europie Zachodniej, natomiast setna oraz sto pierwsza do przetransportowania ludzi z Europy Centralnej oraz Wschodniej. Dwa dni później bojówkarze zostali przywiezieni, a ja posłałem je oraz jeszcze inne plutony poszukiwawcze do Azji oraz Afryki. Tym razem jeszcze nie czekałem na nich, tylko nie marnując czasu wydałem rozkaz jeszcze dwunastu innym grupom, aby spenetrowały obie Ameryki, a po skończonej robocie także tereny Indonezji, Australii oraz wysp i wysepek rozsianych po całej kuli ziemskiej. Tak więc dopiero cztery dni później sto jedenaście tysięcy dwadzieścia osiem ludzi znalazło się w metropolii i dało początkowi prawdziwej organizacji zwanej „Golden Mercenaries”. Człowiek od komunikacji założył pokaźną stronę internetową, w której można było przekazać każdą informację oraz dokonać wynajmu od kilku do kilkuset tysięcy ludzi. Poza tym ja poszedłem na układ z nimi: daję im wszelką wygodę, a oni dają zarobioną kasę mnie. Bardzo proste. Przejechałem się do portalu piekielnego, aby złożyć zamówienie na jedenastu specjalnie wyhodowanych człekokształtnych demonów. Cena nie została ustalona. Wróciłem do swojej chałupy. 2 listopada dostaliśmy pierwszą akcję, na którą wybrano siedmiu najemników, a cena została ustalona na 800.000$. Akcja działa się w pałacu królewskim w Anglii. Ich celem było zamordowanie królowej wraz z jej dziećmi i mężem. Ja obserwowałem ich poczynania z góry. Wylądowali tuż przed główną bramą. Szybko załatwili strażników i weszli do środka pałacu. Przez następne dwie godziny nie dawali znaku życia, aż jeden z nich wezwał dwie godziny później helikopter na dach pałacu, gdzie zostali bezpiecznie zabrani. Chciałem się czegoś dowiedzieć: – Halo grupa szturmowa. Jak tam u was?? Czy zadanie wykonane?? – Odbiór. Zadanie wykonane. Wszystko dobrze, tylko że jeden dzieciak narobił zbyt dużo hałasu i mieliśmy na karku całą ochronę pałacyku. Gdybyśmy zostali tam parę minut dłużej zestrzeliliby nas. Odbiór. – Tak czy siak. Dobra robota panowie. Wracamy do bazy, bez odbioru. – tak, pierwsza udana akcja i pierwszy napływ gotówki. Po pierwszym wypadzie zorganizowałem dla całej społeczności najemników cykl cztero tygodniowych treningów podczas których zostaną przeszkoleni we wszystkich możliwych dziedzinach walki oraz życia. Następnie przypłynęła do nas druga oferta, tym razem wymagająca większego nakładu czasu, pracy oraz ludzi. Mieliśmy za zadanie przybyć do Afganistanu, a konkretnie do spalonego słońca miastem zwanym Kabul. Cena wynosiła 1.5 miliona dolarów za samą akcję plus zapłata pracowników za tydzień akcji. Zostałem zwerbowany ja, Spencer, Alfred oraz Chirurg i oczywiście Dewastator. Wylecieliśmy z bazy o 9 rano, a pod wieczór dotarliśmy do Kabulu. Nasz spory helikopter Vectra-144 wyładował nas na dachu jednego z hoteli przy ulicy centralnej. – Na razie, mamy się tutaj rozejrzeć. Za piętnaście minut dostaniemy dokładne dane o naszej misji, a tym czasem przeszukajmy ten hotel. Mój skaner wykrywa kilku ludzi. – dach miał drzwi prowadzące na dół, czyli na trzecie piętro. Wyważyłem drzwi i wszyscy weszli do środka. Hotel był stary, trochę zniszczony, ale dawał schronienie potrzebne nam. Trzecie piętro zawierało bar, magazyn i łazienkę. Kiedy drzwi wypadły ujrzeliśmy, że w pomieszczeniu jest trzech ludzi, z czego barman miał dubeltówkę. Uprzedziłem go zaklęciem Ognia. Zapalił się i krzycząc przeleciał przez barierkę na drugie piętro, gdzie pozostali zaczęli krzyczeć. Alfred wpakował ołów w dwóch klientów siedzących przy stoliku. Pierwszy z nich „usiadł” przy ścianie, a drugi odrzucony siłą uderzenia zrobił salto i spadł ze schodów. Spencer oraz Chirurg szybko zeszli na dół, żeby uciszyć gości. Dewastator poszedł ze mną. Kiedy ciała klienteli opadły bezwładnie na ziemię zrobiłem prowizoryczne centrum komunikacji, a Dewastator obstawił główne wejście. Na zewnątrz ludzie zwyczajnie chodzili nie mając pojęcia co się dzieje obok nich. Czekaliśmy jeszcze siedem minut zanim pracodawca nawiązał kontakt radiowy z nami. Przez ten czas dotarło do mnie, że na świecie są dwie Krypty 0, jedna w Delta Labs, a druga w sektorze Zero. Zapewne na niej wzorowali się amerykańscy inżynierowie. Wtedy połączył się z nami. – Witam na misji w Kabulu. Jesteście tutaj, aby odszukać mojego zaginionego pilota i przy okazji spenetrować laboratoria w pałacu królewskim piętnaście kilometrów od was na północ. Do rzeczy, mój pilot wykonywał testowy lot drogocenną maszyną, prototypem nowego S-22 z napędem plazmowym. Niestety, nastąpiła awaria i samolot przerżnął kolumnę zabudowań blisko pałacyku. On zdążył się katapultować, lecz wpadł w łapy ochrony i jest zamknięty w wieży więziennej. A o laboratoriach nic nie wiem, niestety. – Dobrze, a co do zapłaty, zna pan numer naszego konta. Nie lubimy oszustów, więc gdyby coś pana podkusiło, żeby nas wykiwać znajdziemy pana nieważne gdzie pan będzie. To tyle, bez odbioru. – zakończyliśmy rozmowę. Dochodziła jedenasta wieczorem kiedy wyszliśmy z hotelu w stronę pałacu. Większość ludzi spała w swoich domach, ale byliśmy czujni. Gdy udało się nam dojść do głównej bramy pałacu pojawiło się dwóch terrorystów. Zauważyli nas i otworzyli ogień. Wystrzeliłem granat, który rozwalił ich na kawałki, a Dewastator i Spencer zaczęli zakładać ładunki C4 na marmurową bramę. Wtem główne drzwi się otworzyły i wyskoczyła cała gwardia El-Szajwerio, tego pojebanego dyktatora. Zdążyliśmy wysadzić bramę, a ja pokryłem gęstym ogniem zaporowym z MG-Ultra miejsce gdzie przed chwilą stali. Kule rozwalały szyby i przebijały ściany. – Alfred, Chirurg, idźcie po pilota. Spencer, obstawiaj główne wejście, Dewastator za mną. – wydałem rozkazy i poszedłem do piwnicy pałacu. Była to ogromna hala laboratoryjna. Czego tam nie mieli. Przebywał tam główny naukowiec, któremu wpakowałem pocisk zapalający między oczy. Postanowiłem nie mówić, o tym znalezisku zleceniodawcy. Kiedy akcja się zakończy ściągnę tutaj transportowiec Gigantus-X24, który zabierze wszystko stąd i zawiezie na moją wyspę. Wróciliśmy na górę, gdzie Spencer nadal obstawiał wejście. – Hej „Spi”, wrócili?? – Jeszcze nie, ale dostałem komunikat, że za sekundę tutaj będą. – tak też się stało. Szybko niosąc rannego pilota wbiegliśmy do hotelu. Wezwanie transportera Vectra i odebranie pieniędzy stało się formalnością. Zapłacił nam za akcję i za dwu dniowy wynajem. Tymczasem na wyspie zrobiłem ulepszenie bazy potworów i metropolii ludzi. Jak powiedziałem wcześniej, ukradłem cały sprzęt z tego laboratorium i ustawiłem go w swoim własnym, które i tak zawierało już potężną ilość aparatury. Dwa tygodnie minęły bez jakichkolwiek ważnych wydarzeń. Ulepszyłem tylko swoją armię i system ochrony oraz wirtualny symulator walki. Dopiero trzeciego tygodnia dostałem bardzo interesującą ofertę, konkurs Przetrwania, nagrody przestawiały się tak: za wygranie całego turnieju i przeżycie wszystkich (999) rund zwycięzca otrzymywał równo piętnaście tysięcy googoali. Chętnie zapisałem się na turniej jako dwieście tysięczny uczestnik. Arena znajdowała się na nieznanej nikomu wyspie Nova. Używając wrót międzywymiarowych dostałem się tam bez problemu. Kopuła była ogromna, zajmowała na moje oko z sześćset tysięcy dwieście siedemnaście hektarów. Stanąłem w kolejce i spędziłem cztery godziny na czekaniu w niej, aż zostanę oficjalnie zapisany. Walka rozpoczęła się tuż po północy. Ustawili nas w centrum zurbanizowanej areny. Każdy działał na własną rękę. Lecz na razie ustawili się wszyscy na rynku centralnym. O godzinie pierwszej w nocy nastąpiła pierwsza fala wroga. Byli to zwykli, opanowani chorobą chaosu cywile całkowicie nieuzbrojeni. Rozprawiliśmy się z nimi w sekundy. Druga fala nastąpiła zaraz potem. Tym razem zaatakowały uzbrojone gangi w autach. Rynek zajmował kilometr i był w kształcie koła, od jezdni chroniła ją dwu metrowa ściana. Po środku placu stała siedmiuset metrowa wieża, do której weszli trzej żołnierze z bronią laserową. Były cztery główne ulice: na północ, południe, wschód i zachód. Obok nich stał pas zabudowań. Najpierw zaatakowali z mojej prawej. Dwadzieścia osiem pojazdów z piskiem opon wleciało na drogę okalającą plac. Zaczęła się regularna strzelanina. Wyjąłem chemiczny laser. Wymierzyłem w okno pierwszego samochodu. Strzał, huk i auto z impetem wpadło na ścianę budynku taranując pozostałe dwa vany. Kolejne auta rozwalili inni w efektowny sposób. – Dobra ludzie. Działajcie na własna rękę. Idę na stadion. – zawołałem do innych i poszedłem. Około trzysta osób poszło razem ze mną. Usłyszeliśmy jeszcze kilkaset strzałów i huków. Kiedy weszliśmy na stadion zrobiliśmy normalny obóz polowy. Dzięki urządzeniu, które zabrałem zdołałem wybudować stanowiska maszynówek i rakietnic. Pod wieczór trzeciego dnia wrócili pozostali. Tylko dwustu zginęło w tej walce. Jako pierwszy zająłem stanowisko komentatorskie. Było duże, miało kształt elipsy o długości czterech kilometrów. Główne drzwi były zamknięte na cztery spusty. Ściana po mojej lewej stronie zawaliła się zaraz po moim przyjściu. Pozostali ludzie zostawili tylko dwa przejścia, a resztę zburzyli ładunkami wybuchowymi, a konkretnie plastikiem. Trzecia fala nadeszła zaraz po przygotowaniu wszystkich rzeczy do obrony. Przez otwartą bramę na wprost ode mnie wpadła grupa trzystu samurajów. Zaczęli wymachiwać mieczami, a my zaczęliśmy naparzać do nich z broni maszynowej. Krew lała się hektolitrami. Wydziałem jak jeden odrzucony siłą strzału przeleciał swoim ciałem, aż na parking gdzie zderzył się z ciężarówką. Zabili nam jednego poprzez odcięcie głowy. Trzecia fala okazała się tym, że umarłe miasto zaczęło się zapełniać cywilami i ruchem samochodowym. Czwarta fala nastąpiła zaraz po ostatniej. Była to mała (230) chmara zombie. Był z nimi mały kłopot, ale bez problemu załatwiliśmy je. Niestety, do 999 fali dożyłem ja i pięć tysięcy ludzi. Musieliśmy przeżyć atak dużej chmary zombie, nalot plutonów czołgów, atak helikopterów itp. Ostatnia fala okazała się najbardziej piekielna. Północna część dachu stadionu była zawalona, ściana doszczętnie zniszczona. Zaczęło się wcześnie rano. Widziałem z daleka jak ludzie uciekają w popłochu przed tym czymś. Najpierw zobaczyłem gigantyczny statek kosmiczny lądujący pięć kilometrów przed nami. Wyładował około osiemset tysięcy kosmicznych komandosów uzbrojonych w lasery i podręczne karabiny plazmowe. Następnie gdzieś w centrum, bardzo blisko placu, ziemia wyrzuciła w powietrze magmę i wydostały się piekielne demony. – Ludzie, niech Bóg będzie z nami. – wrzasnąłem do nich z góry. – AMEN!!! – odkrzyknęli mi. Gdzieś na horyzoncie dostrzegłem zarysy helikopterów i samolotów, a ziemi dym i unoszący się kurz jak od czołgów. Doszli do nas popołudniu. Komandosi, armia i demony były gotowe. Ale pomyślałem, że to za mało jak na finałową falę. Błąd, to był dopiero początek. Z daleko nadeszli jeszcze starożytni wojownicy i rycerze, a z zachodu ustawili cały pas artylerii. Z pól uprawnych przybyły straszliwe strachy na wróble, a z miasta dobijały smoki i ufoludki. Przerażające stwory nadeszły z południa. Zjawili się także trzej Aniołowie Zagłady i Czterej Jeźdźcy Apokalipsy. Pod wieczór z miasta chwiejnym krokiem doszła ogromna chmara zombie i Armia Czerwona. Zaatakowali. To było zarazem coś okropnego jak i niesamowitego. Kiedy ta maszyna ruszyła na nas wiadomo było, że cud nas może uratować. Z daleka, zanim jeszcze zbliżyli się do nas wystrzeliłem dwie małe rakiety nuklearne, które trochę przerzedziły szeregi wroga. – Dajecie radę??!! – Nie pytaj się głupio tylko walcz!! – następnie zacząłem wystrzeliwać 1000 rakiet/1 minutę i rozwalać na kawałki starożytnych wojowników. Flaki latały, krew się lała, jęki odbijały się echem od ścian. Wyjąłem kolejne narzędzie zagłady, Działo Apokalipsy. Chciałem zobaczyć jak działa to cudeńko. Jak pierdolnęło to normalnie szok. Ogromna kula zrobiona z ognia uderzyła w wroga z siłą porównywalną do eksplozji bomby nuklearnej. Odrzuciło ciała na dużą odległość, wraki latały w powietrzu, a samoloty wywaliło w dach kopuły. Widownia oglądająca mecz z zewnątrz kopuły cieszyła się z tego widowiska, ale nie na długo. Kiedy nieprzyjaciel zaczął się wycofywać organizatorzy chcieli wprowadzić na arenę strasznie dużo stworów. Na ich nieszczęście system się przegrzał i nagle dach kopuły dosłownie rozerwało na strzępy. Postanowiłem wykorzystać tą sytuację i zabić pozostałych uczestników. Byli zaskoczeni tym co robię. – Oszalałeś!! – Nie, zarabiam na nagrodę. – martwe ciała opadły na ziemię z tonem ołowiu każda. Wyszedłem spokojnie z areny i sprawdziłem stan naszego konta. Cała kasa wpłynęła na nie bez problemu. Na zewnątrz było całkiem pusto. Nie wiem gdzie ludzie zniknęli. Ale tuż przy jednym z drzew znalazłem całkiem świeży szkielet. Zrobiłem swoje. – Żegnaj wyspo. – i odleciałem swoim plecakiem rakietowym. Po przybyciu na wyspę ulepszyłem fabrykę broni i centrum komunikacji oraz geografii. Zbudowałem także szkołę paranormalną i magiczną. Trzy dni później przeniosłem cytadelę chaosu na moją wyspę i Kostucha był bardzo z tego zadowolony. Tymczasem portal piekielny wykonał swoje zadanie, nie chcąc niczego w zamian. Wrzuciłem stwory do listy najemników do wynajęcia i czekałem dalej. Kompletnie straciłem rachubę czasu, ale nie przejmowałem się tym zbytnio. Kiedy wieczorem odwiedziłem centrum geograficzne dowiedziałem się o położeniu różnych lądów i sposób w jaki mam się do nich dostać. Na tę chwilę znałem jeden, przeogromny ląd zwany Fallen Grounds. Była to spalona ziemia, na której toczy się wojna między mutantami i wszelkiej maści innymi stworami, a gatunkiem ludzkim. Drugim, ale o połowę mniejszym lądem jest kontynent zwany Battleground. Po prostu – toczy się na nim nieustająca wojna. Zadziwiało mnie jak takie cos może istnieć na Ziemi. Odpowiedź przyszła sama. Ziemia ciągle się rozrasta i niedługo będzie tak wielka, że będzie mogła pomieścić z milion kontynentów osiemnaście razy większych niż cała powierzchnia lądów starych i nowych kontynentów, mówię o Azji, Afryce, Europie i Amerykach itp. A wszechświat będzie miał przjebane. Ziemia wypchnie na dalszą odległość Słońce, a mniejsze planety ulegną kolizji z powierzchnią naszej planety lub siła odrzutu wywali je w przestrzeń kosmiczną. Nie wiem ile obecnie wynosi powierzchnia lądów, ale te które znam przestały już rosnąć pozostawiając miejsce innym. Tymczasem postanowiłem stworzyć pierwszą, eksperymentalną grupę poszukiwawczą, która będzie złożona z robotów oraz cyborgów i jej zadaniem będzie poszukiwanie odpowiednich ludzi do naszej organizacji. Na razie dałem im teren całej Afryki i nic poza tym. I tak znowu zasiadłem przed posiłkiem i zacząłem rozmyślać. Byłem już prawą ręką Pana Śmierci, miałem z kilka tytułów, a teraz dowodziłem organizacją najemników. Miałem w pełni rozbudowaną bazę i żeby ją zdobyć potrzeba by cudu aby wygrać ze mną. A chciałem przejść życie wśród śmiertelników, przeżywać horror razem z nimi i oglądać paskudną śmierć. Byłem na wysokim stanowisku, a chciałem z tego zrezygnować. Ale na razie pozostawiłem organizację w rękach najbardziej zaufanego najemnika, który prawie w połowie miał takie doświadczenie w walne i strategii jak ja, zwał się Xenon. Więc, powiedziałem wszystkim, że wyruszam w nieznane. Swoją podróż pragnąłem zacząć od odwiedzenia tajemnych laboratoriów w zamkniętej strefie Biohazard 911, najbardziej niebezpiecznej ze wszystkich. Znajdowała się w wydzielonej części Tokio. Ja sam wylądowałem na polu uprawnym jednego z farmerów parę kilometrów na wschód od celu. Z daleka widziałem już wieżowce japońskie i inne zabudowania. Wyruszyłem, kiedy dobijała na zegarze siódma wieczorem. Przybyłem kilka godzin później do granicy strefy wydzielonej. Prawie nikogo nie było z cywilów, sami żołnierze uzbrojeni w AK-47 i rosyjskie Bizony oraz japońskie Glocki. –Stój- zawołał do mnie oficer i kazał pokazać przepustkę. – Proszę bardzo. – po wykonaniu formalności otworzyli dla mnie wydzieloną strefę. Po otwarciu bramy dał się zapach zgnilizny i paskudnej woni. Rozglądając się szedłem coraz głębiej w paszczę śmierci. Szedłem ulicą Hion-Munga 011, po moich obu stronach mogły wyskoczyć zombie albo inne stwory. Zniszczone auta, trupy japończyków walające się dosłownie wszędzie, rozwalone witryny sklepowe, ściany budynków, można tak wyliczać w nieskończoność okropności jakie się tutaj znajdowały. Oczywiście, miałem swój wierny plecak i mnóstwo broni zniszczenia. Przeszedłem z tak czterysta metrów. Nadal nie widziałem wroga, ani słyszałem. Sekundy mijały. Biegiem wpadłem do dużego, widocznego z całego Tokio, wieżowca zwanego… nie pamiętam, ale pisali o nim, że mieściło się w nim laboratorium chemiczne i genetyczno-biologiczne. Wejście było dokładnie na wprost od bramy tylko z pewnej odległości. Obryzgane krwią nie sprawiało wrażenia miłego. Zacząłem wjeżdżać windą na samą górę. Nadal nie spotkałem nikogo. Nie bałem się, obcowanie z tymi zjawiskami we wcześniejszej fazie mojego życia uodporniło mnie na tą cechę ludzi. Winda dojechała, ostrożnie wyposażony w M203 wyjrzałem z niej. Korytarz pusty. Idę powoli do jedynych drzwi na tym piętrze. Widniał na nich napis „Biuro szefa”. Kopniakiem wyważyłem je i ujrzałem roztrzaskane na części ciało rozrzucone po całym pokoju. W pomieszczeniu znajdowało się tylko biurko, a na nim masa papierów, dysków, dyskietek i komputer wraz z niezbędnym do jego działania sprzętem. Pomyślałem, że te dyski na których być może jest zapisana cała jego wiedza na temat genetyki przyda mi się i to bardzo. Ukradłem co się dało i zabrałem się za demontowanie komputera aby dobrać się do bazy danych zapisanej na dysku twardym. Po skończeniu roboty uzbrojony w spadochron wyskoczyłem przez okno i poleciałem nad strefą wydzieloną. Wylądowałem tuż przed bramą, gdzie o dziwo nie przywitali mnie żołnierze a pustka. Brama była wyważona, a dwa trupy leżały obgryzione do kości. Pobiegłem sprintem do swojego helikoptera. Słońce powoli wschodziło. Kiedy odlatywałem do Tokio zbliżało się mnóstwo plutonów czołgów i innych pojazdów pancernych w asyście piechoty. Poleciałem dalej, tym razem do miasta śmierci Resident Evil w Australii. Ta metropolia zajmowała tereny na daleki zachód od Sydney. Kiedyś to miasto inaczej się zwało, ale kiedy nastąpiła epidemia wirusa zombie wszelkie ludzkie życie zmarło. Wylądowałem na dachu jednego z magazynów wojskowych kilka kilometrów za miastem. I tutaj doszła chmara zombie, ale ludzie obronili się. Zeskoczyłem z dachu i ukazałem się trzem żołnierzom. –Hej, nie strzelać, Nie jestem zombie. –Dobrze, że nas uprzedziłeś bo zrobilibyśmy z ciebie serek szwajcarski. Po co tu przyszedłeś?? Ta ziemia jest stracona. Od początku tego koszmaru próbujemy wezwać wsparcie, ale nic. Zamiast tego zbudowali wielki mur odgradzający resztę wyspy od tego zakątka. – Mogę wam pomóc. Mam broń i lekarstwa. Za dwa dni mogę przysłać dwa czołgi i jeden transporter opancerzony M113. A możecie mi powiedzieć jak to się stało?? – Po pierwsze, dzięki stary, że nam pomożesz. Powoli kończyła nam się amunicja. Po drugie, z chęcią opowiem o tym co się wydarzyło. Otóż, pewien szalony naukowiec stworzył wirusa, który zabijał życie, a potem je przywracał w postaci żywych trupów. Sam w wyniku swoich eksperymentów został zabity, a miasto byłem następnym celem zombie. Walki z nimi trwały wiele dni. Ale ludzie przegrali. Koniec opowieści. – po tej rozmowie wiedziałem dość o sytuacji w mieście. Z daleka przywitała mnie falanga, stu tysięcy zombie. Uzbrojony w działo laserowe przerzedzałem szeregi wroga. Bum, jeb, promienie kiedy uderzały w cel eksplodowały rozrzucając stojące wokół obiekty i najczęściej je niszcząc. Po tej godzinnej walce wszedłem głębiej w miasto, jego szare uliczki. Większość zabudowań wiała chłodem, była zniszczona lub okropna ciemność ogarniała je. Rozglądałem się raz za razem pewny, że zza rogu wyskoczy żywy trup i wgryzie mi się w szyję. Dotarłem po pełnej emocjonalnych przeżyć wędrówce do miejskiego ratusza, skąd odbierałem od paru minut sygnały pomocy. Gdy dotarłem do ratusza na jednej z głównych ulic ten wybuchnął rozsiewając ciała zabitych. No nic, udałem się dalej, do miejskiego szpitala w dzielnicy Harbour Plaza, gdzie jest spory zapas niewykorzystanych szczepionek na różne choroby. Szpital był zabarykadowany, a gdy zbliżyłem się spory potwór uzbrojony w dużą paszczę z ostrymi zębami oraz masywnym ogonem, coś jak dinozaur wypadł ze szpitala zawalając budynek szpitala. Wpakowałem mu tony ładunków protonowych w gębę i odpaliłem je patrząc jak potwora rozrywa na strzępy. W gruzach udało mi się znaleźć szczepionki. Użyłem zaklęcia lewitacji i udałem się dalej. Z daleka zauważyłem cos na kształt dużego statku kosmicznego z Marsa. Przyśpieszyłem, jeżeli jest tak jak myślałem to na statku znajdują się zombie i potwory. Lecieli w stronę lotniska LAX w Nowym Yorku. Ja tuż za nimi. Statek awaryjnie lądował na lotnisku, podzielił się na dwie części, paliwo wybuchło, a transportowiec zatrzymał się tuż na terminalu lotniska. Kiedy ratownicy otworzyli główne drzwi cała menażeria potworów wylazła ze statku. Demony, zombie i potwory zaczęły zabijać ludzi i rozłazić się po całym mieście. Postanowiłem wrócić do metropolii i najemników. Po przybyciu wpakowałem dane do głównego komputera i zbudowałem tarczę ochronną, która wytrzyma nawet siłę ogromnej komety. Niedługo miała rozpocząć się największa bitwa naszych czasów. Kostucha został zabity przez elitarny oddział ludzi, którzy chcąc ratować świat z rąk Doomsday zniszczyli go. Ja wściekły zacząłem zwoływać wszystkie demony z piekła i anioły z nieba. Covenanci ściągnęli całą swoją flotę wojenną na Ziemię. Używając swojej energii umysłu przybliżyłem pas ponad dwukilometrowych asteroidów i obudziłem dwie kaldery, jedna w Yellowstone, a druga w Oceanie Indyjskim na południe od Indii. Wojska ludzi i HALO zbierały się w USA. Tam zamierzałem zaatakować. I tym razem nie odpuszczę im, zginą wszyscy. Lądowanie i walka rozpoczęła się wczesnym rankiem kiedy trzy niszczyciele wodne i pięć dywizji komandosów Covenantów zniszczyło instalacje wojskowe na nadbrzeżu i elektrownię atomową na zachód od Waszyngtonu. Wtedy miliardy batalionów ludzi zaatakowali ze wszystkich stron. Wysłali setki pocisków jądrowych na moją armię i zniszczyli ją, użyli jakiś specjalnych ładunków antymaterii. Wycofywałem się aż do wyspy Iceland, mój pojazd wylądował tuż za rzeką. Dwie dywizje z rosyjskiego SpecNazu już wyruszyły za mną. Straciłem wszystko, tak szybko jak szybko to zdobyłem. Byłem totalnie załamany. Jedynym pocieszeniem dla mnie było to, że nie powstrzymali działania zagłady na Ziemi. Wysłano za mną około 2500 żołnierzy SpecNazu wraz z dwudziestoma pojazdami pancernymi, które przywiozły dwa lotniskowce stacjonujące na południu wsypy. Ziemia jeszcze się rozrosła o kolejne piętnaście miliardów septylionów km kwadratowych. Nie wiem ile powstało nowych kontynentów. Nie znałem także sytuacji w metropolii najemników. Tymczasem zostali zaatakowani, tysiące batalionów. Na szczęści moja prywatna armia obroniła metropolię i najemników. Bardzo pomogła im w tym bariera ochronna i spory zapas bomb jonowych. Przypomniałem sobie o asteroidzie. Użyłem całej mocy umysłu aby zesłać go na Ziemię. Skierowałem go na Moskwę. Uderzenie nastąpiło przed godziną 20:00 czasu azjatyckiego. Zmiotło lub bardzo zniszczyło centrum Moskwy i cześć jej obrzeż. Zabiłem miliardy ludzi. Zemściłem się, ale miałem swój kłopot. Nadal szukali mnie komandosi. Ukryłem się w opuszczonym domku za rzeką w centrum wyspy. Dowódcą oddziałów był niejaki Ivan Kriestrojav. Paskudny bydlak, do tego świetnie wyszkolony w walce. Byłem na wyczerpaniu. Moim głównym celem było skontaktowanie się z najemnikami i informacje o ich sytuacji. Okazja nadarzyła się wyjątkowo szybko. Grupa rekonesansowa wraz z gościem z radiem patrolowała teren na wschód ode mnie. Zastawiłem pułapkę. Ich pojazd pancerny wpadł na minę przy okazji zabijając dwóch innych żołnierzy. Inni pochowali się za wrak pojazdu i wezwali posiłki. Szybko zabiłem ich z granatnika i zabrałem sprawne radio. Skontaktowałem się z najemnikami. U nich sytuacja była całkowicie w porządku. Odepchnęli agresora ale stracili ponad stu ludzi, nie najlepszych ale jednak ponieśli straty. Główna baza SpecNazu na wyspie była tuż na południu, nad brzegiem. Stacjonowały tam główne wojska. Postanowiłem zrobić im niespodziankę. W nocy niezauważony zastawiłem pułapki i bomby, potężne. Wczesnym rankiem zdetonowałem je. Rozwaliło wszystkie pojazdy pancerne i zabiło ponad 80% żołnierzy w bazie. Reszta ledwo żyła albo w ciężkim stanie leżała i kwiczała na ratunek. Dobijałem ich po kolei, każdemu kulkę w łeb. Kiedy mokra robota była skończona pojechałem sobie do sporego jak na tę wyspę miasta, które pojawiło się niewiadomo skąd. Postanowiłem zrobić na tej wyspie prawdziwy obóz przetrwania dla moich wrogów. Mieli elektrownię atomową. Spokojnie wszedłem do środka, wybiłem pół personelu i spowodowałem awarię głównego reaktora. Rozsadziło go na strzępy. Pokrywa ważąca ponad 250 ton poleciała wprost na 4-piętrowy hotel i zmiotła go. Wydostały się ogromne ilości radioaktywnego pyłu, gazu i innych świństw. Ludzie umierali jak muchy ale po pewnym czasie dzięki mojej ingerencji wstawali z życia. Podziałało także na cztery rozległe cmentarzy w innych miastach. Narodziły się zombie, mutanci i potwory. Druga grupa ukryła się w lasach. Pierwsza i trzecia w miastach. Czekali cierpliwie na duży posiłek. Ja tymczasem oglądałem wiadomości, mówili o powstrzymaniu potworów z Marsa i dużym sukcesie ludzi. Krew mnie zalała. Ale jeszcze nie widzieli wszystkiego. To było dokładnie 22 czerwca 2020r. Kaldery obudziły się. Ocean Indyjski wypluł ze swoich wnętrz ogromne ilości pyłu, ognia i skał. Chwilę potem ukazał się masywny wulkan. To samo działo się w Yellowstone tylko, że tam w promieniu 280km nie było niczego, fala piroplastyczna zmiotła wszystko. Spadły masywne ilości pyłu wulkanicznego, widoczność strasznie ograniczona. Doszło do kilkunastu katastrof lotniczych na całym terenie USA. Tysiące ludzi zginęło. Ja tymczasem szczęśliwie powróciłem do swojej metropolii, najemnicy byli bardzo uradowani, że powróciłem. Wykonując doświadczenia w laboratoriach odkryłem przejście do innego świata, Świata Kluczy Międzywymiarowych. W tą podróż wybrałem się ponownie sam. Po przejściu wrót uderzył mój wzrok obraz, którego nigdy nie zapomnę. Na horyzoncie dojrzałem coś na kształt pływającej wyspy, w powietrzu zbudowanej na kształt bibliotek kluczy. Niezwłocznie wyruszyłem w drogę. Zmaterializowałem helikopter AH-64 i poleciałem wprost na nią. Nie mieli żadnej ochrony. Ostrzelałem ich rakietami. Nie widziałem żadnej ludzkiej istoty wewnątrz. Wylądowałem na gruzach głównego holu. Wtedy nadeszła odpowiedź dlaczego nikogo nie było żywego. Hol obsmarowany był krwią, a wszędzie walały się kawałki ciał lub wnętrzności. Eksplorując cały ten statek natknąłem się na bibliotekę kluczy, ale i na cos jeszcze, holograficzny zapis ostatnich stu dni życia tych istot. Postanowiłem zobaczyć ostatni. Istoty, które mieszkały tutaj miały kształt ludzi, ale nie byli z pewnością homo sapiens. „Człowiek” który gadał do ekranu mówił: – Już po nas, już po nas. Uwolniliśmy potwora, prawdziwego potwora. Nie mamy siły by się bronić. Zabił już wszystkich na ziemi, każda wioska lub miasto jest umarłe. On ożywia trupy (za nim nagle coś eksplodowało i parę istot przeleciało przez hol), o nie, już jest tutaj. Jedyna nadzieja w tym, że kiedy wszyscy zginą potwór zostanie zamknięty na dobre w strefie 88 na pokładzie 9 gdzie tylko ja mam dostęp. Biblioteka zabezpieczona. Statek kursuje tylko nad wschodem lądu. Dzięki temu unikniemy ofiar. To już prawie koniec… (potężna eksplozja w holu, istota odwraca się, a potem dalej mówi) Nie mamy żadnej broni, żadnej. Przeklinam ten dzień kiedy chciałem stworzyć istotę, która zniszczyła by federację Nano. Owszem, zadanie wykonał, ale został stworzony aby zabijać i tak sprzeniewierzył się nam. (nagle zakłócenia, istota wydaje przeraźliwy krzyk, za nim idzie potężny szpon i ekran zalewa krew, koniec wiadomości). – to wystarczyło mi, aby zorientować się w sytuacji. Spenetrowałem bibliotekę i ukradłem wszystkie klucze, a także bazy danych w centralnym komputerze statku. Potwora na razie zostawiłem na czarną godzinę. Udałem się powrotem do swojego świata. Kiedy wróciłem wpakowałem dane do swojego komputera i wszystko przemyślałem. Klucze schowałem w nowo wybudowanym centrum portali wymiarowych. Przez następne dni Ziemia rozrastała się aż osiągnęła wymiary, które przewidywałem, lecz Ziemia rosła nadal lecz bardzo wolno. Tymczasem udało mi się rozszyfrować większość kluczy. Grupa ekspedycyjna znalazła ponad 25 tysięcy ludzi z rejonu Afryki i zasiliło najemników. Niestety, dla mnie nie mogłem się nimi długo nacieszyć. Zaatakowali nas ludzie, całą swoją armią z pomocą HALO. Zbombardowali tarczę tysiącami rakiet jonowych i nuklearnych. Reaktor przegrzał się, tarcza padła. Rozkazałem najemnikom wynosić się w diabły, większość posłuchała. Moja armia dzielnie się broniła, ale i oni padli. Do swojego plecaka wpakowałem wszystkie pieniądze organizacji, moje i mnóstwo broni. Odleciałem na odległość swoim odrzutowcem i zdetonowałem centrum wyspy. Jeżeli nie mogła być moja, to niczyja. Ludzie mimo, że wygrali ponieśli ogromne straty. Ja w trudnej sytuacji odleciałem w siną dal. Ziemia była ogromna. I wtedy, potężny wstrząs i Ziemia zdobyła kolejne miliardy, ale wysp oraz dwa potężne kontynenty. Udałem się na wyspę Genesis IV. Była ogromna, posiadała trzydzieści baz wojskowych, kilkanaście miast i zróżnicowany teren, ale była już zajęta przez ludzi, których teraz nie można było zliczyć. Przybyli wszyscy ludzie z kolonii we wszechświecie, na ich planetach nie można było żyć. Ludzie założyli dwa centralne miasta: jedno w USA, drugie w Rosji. Planowano zbudować trzecie w Europie, a dokładnie na pograniczu Francji i Niemiec. Byłem w odwrocie. Ukryłem się na samym południu, w wysokich górach. Był to 5 wrzesień 2020r. W przeciągu tygodnia wszystkie miasta zostały zaludnione i ochronione przez kilka dywizji żołnierzy USMC. Wszystkie bazy wojskowe przeszły pod ich władanie. Na każdym ważniejszym skrzyżowaniu stał posterunek, który składał się: z 20-30 żołnierzy, trzech samochodów pościgowych, dwóch pojazdów pancernych (często M1A1 lub M113), małego obozu z szpitalem polowym i radiostacją. W pobliżu ważniejszych punktów na wyspie ustawiono bazy polowe, wszędzie kręciły się trzy osobowe patrole. Na ulicach jeździły małe patrole lub duże konwoje. Wyspa miała także trzy lotniska cywilne i pięć wojskowych. Dwie rzeki dzieliły ją na trzy części, na każdej był zbudowany most drogowy lub kolejowy. Zbudowano także fortece w pobliżu dziesięciu portów rozmieszczonych na całej wyspie. Skrupulatnie robiłem wypady rekonesansowe. Ten ląd posiadał również dobrze rozwiniętą sieć stacji paliwowych i różnych kryjówek dla tzw. „ruchu oporu”. Postanowiłem stworzyć grupę Odszczepieńców. Na razie byłem jedynym członkiem. Cała ludzkość była przeciwko mnie. Ale znalazło się kliku, którzy chcieli do mnie dołączyć, a także paru handlowców od których mogłem kupić wszystko. Dwóch z nich zamieszkało u mnie, mieli tylko zwykłe M16 lub AK47 z lichym zapasem amunicji. Jeden mieszkał w mieście położonym 2500km na północ, drugi tyle samo, tylko że na zachód. Najbliżej mieszkał handlowiec ze stolicy, jakieś 140 tysięcy km na wschód. Miałem mnóstwo kasy więc mogłem zaopatrzyć swoją drużynę. Wybudowaliśmy małą chatkę i tam mogliśmy mieć schronienie. Brakowało nam pojazdów. Dwa dni później zastawiliśmy pułapkę na mały patrol USMC, który właśnie przejeżdżał drogą numer 33 bardzo blisko mnie. Składał się z BMP, jednej ciężarówki 5t, dwóch HMMWV, oraz 16 ludzi nie licząc załogi. Atak nastąpił wczesnym rankiem. Pojazd pancerny wpadł na minę, załoga zginęła na miejscu. Chwile potem ostrzelaliśmy z granatników ciężarówkę. Wszyscy zginęli. Samochody wojskowe zostały lekko uszkodzone, ale mogliśmy zawieść je do kryjówki. Pierwsza akcja zakończyła się powodzeniem. W nocy siedziałem sobie przy oknie i rozmyślałem. Kostucha zginął, ja zostałem bez opieki, mogłem zrobić wszystko, nawet przejść na drugą stronę. Moje PDA, o którym zapomniałem miało nadal generalny dostęp do wszystkich znanych miejsc na Ziemi. Utraciłem wiele swoich mocy. Jednakże nadal chciałem zemsty, postanowiłem zagarnąć tą wyspę. Tak rozpoczęła się wojna o Genesis IV. W 1 dzień walk dostałem się do najbardziej na południe wysuniętego obozu i podłożyłem pięć ładunków wybuchowych, głównie przy pojazdach pancernych lub składach amunicji, trafił mi się także helikopter V-22. Oddziały USMC zaczęły mnie szukać, ale nie znalazły. W 2 dzień zaatakowałem spory patrol pancerny, również na drodze 33. Nie zostało z nich nic. Pod wieczór przypomniałem sobie całą wiedzę odnośnie świata, czarnej magii, mocy, walki, umiejętności, paranormalnych rzeczy, fizyki, chemii i wiele innych. Dzięki temu moje IQ podskoczyło do ponad septyliona punktów. W 3 dzień walki urządziłem małe laboratorium i stworzyłem wirusa zabijającego ludzi i jego odmianę – ożywiającego ludzi z śmierci. Stworzyłem również potwora, który wyludni całkowicie tą wyspę. Kiedy nastąpił 4 dzień wojny wypuściłem wirusa na centralną część wyspy, a potwora na południową. Był trochę jak robot, nie miał prawa tknąć mnie lub kogoś z moich współtowarzyszy. O 22:00 wyruszył na łowy. Był strasznie potężny, posiadał częściową wiedzę magiczną i paranormalną. Wirus tymczasem spełnił swoje zadanie na północy. Zabił wszystkich ludzi w miastach i bazach na północy. Dwa porty i lotnisko cywilne również opustoszało. Ciała dosłownie walały się wszędzie. Potwór dotarł do pierwszej bazy. Po drodze rozerwał na strzępy kilka patroli pieszych. W bazie urządził prawdziwą jatkę. Najpierw rzucił BRDM o pobliski barak, potem rozwalił resztę żołnierzy. Poszedł dalej. Przez następny tydzień wybijał każdą bazę, lotnisko, port lub miasto do ostatniego mieszkańca. Codziennie reporterzy TV pokazywali masakry jakie dokonywał stwór. Raz nawet dojrzeli go, ale im zniknął na krótko. Zakradł się z tyłu i posiekał ich na kawałeczki. Podobno widok był przerażający. W końcu potwór wykonał swoje zadanie i zaszył się w metrze stolicy, a ja mogłem wypuścić wirusa i ożywić każdą zmarła istotę. Zombie pochowały się w miastach i lasach czekając na posiłek. Pułapka została świetnie zastawiona. Wszystkie mosty zostały zniszczone. Przeniosłem się ze wszystkimi na małą wysepkę na południe od tej dużej. Spokojnie założyłem bazę. Handlowcy niestety zginęli. Nie trzeba było długo czekać. Po miesiącu kiedy Ziemia rozrosła się znowu o kolejne septyliony miliardów ha z niezliczoną ilością kontynentów i wysp przybyły pierwsze bataliony wojsk NAVY. Dwa samoloty transportowe C-123 i trzy statki typu USS zaszyły się na północy wyspy gdzie był port i lotnisko. Kazałem zombie nie ruszać się jeszcze przez jakiś czas. Czekałem aż zorientują się w całej sprawie. Zaraz po przybyciu wysłali 4-osobową grupę rekonesansową do pobliskiej bazy. Kiedy dojechali baza nie dawała znaku życia. Podeszli bliżej. Na zewnątrz nie było nikogo, żywego ducha. Weszli na teren bazy, również nic. Dopiero kiedy otworzyli pierwszy lepszy barak znaleźli ciała żołnierzy USMC. – Król Ryba, Król Ryba. Odbiór. Tu Samotny Wilk 1. Znaleźliśmy żołnierzy USMC, wszyscy są martwi. Powtarzam, wszyscy są martwi. Dalsze rozkazy. – Tutaj Król Ryba. Zrozumiałem, powrócić do bazy i czekać na dalsze rozkazy. Inne grupy również natrafiły na tą samą sytuację. Bez odbioru. – od teraz przeniosę się na postać Wiliama Harda, snajpera z 67 batalionu armii USA. Po wczorajszym sprawdzeniu sytuacji wysłaliśmy oddziały do każdej bazy, aby ją zabezpieczyć. Później zajęli się miastami. W międzyczasie przysłali nam kolejne trzy dywizje wojsk NATO. Ci zajęli się miastami i innymi strategicznymi punktami. Ja, Wiliam siedziałem sobie spokojnie w pokoju radiostacji wraz ze swoim kolegą, który akurat pełnił dyżur w ten ciepły wieczór. Była godzina 23:45, może nawet późniejsza. Nic ciekawego się nie działo. Wtedy mój kumpel zaczął odbierać sygnał pomocy z bazy na południu. Dowództwo wysłało silnie opancerzony konwój do bazy. Kiedy dotarli na miejsce, kontakt z nimi po prostu się urwał. Patrzyłem się na niego, a on nie wiedział co zrobić. Chwilę potem otrzymaliśmy następującą wiadomość: – Pomocy!! Potrzebujemy pomocy!!! Żywe trupy, powtarzam żywe trupy!!! Atakują ze wszystkich stron, nie mamy amunicji, pomocy!!! – wysyłano kolejne konwoje i sytuacja powtarzała się. W końcu wysłano sygnał, że wszystkie żywe jednostki mają natychmiast wycofać się do głównej bazy na lotnisku. Przez godziny przybywały ledwo żywe oddziały, a w końcu zobaczyliśmy chmary zombie. Nadchodziły, a my zaczęliśmy ostrzał. Zombie padały i wstawały. Nie mieliśmy szans. Stałem na wieży i zdejmowałem po kolei każdego żywego trupa. W końcu doszli do nas. Wycofałem się do samolotu. Zastraszyłem pilota, który wystartował taranując kilku żołnierzy. Ja uratowałem się, ale inni mieli przechlapane. Próbowali uciekać ale zombie dorwały ich i pozabijały. Uszedłem z życiem, ale czekał mnie są wojenny i pewnie zostanę stracony. Wracam do siebie, czyli do duszy doktorka. Wróciłem na swoją wyspę. Przeniosłem swoją bazę na pustynną wyspę. Żaden śmiertelnik nie miał prawa mnie odszukać. Udało mi się zagospodarować przez miesiąc prawie całą wyspę, baza zbudowana na poziom pierwszy. Miała podstawowe centrum dowodzenia, łączności, baraki i inne duperele. Używając części swojej mocy stworzyłem ponad dwadzieścia tysięcy robotników mających za zadanie tylko i wyłącznie budowanie mojej bazy, trochę jak zombie, nie musieli jeść ani pić ani spać. Dzięki takiej sile roboczej baza została przebudowana na poziom drugi, a następnie trzeci. Ulepszono centrum dowodzenia, dobudowano kilka baraków, fabryczkę amunicji. Przez tydzień pracowali w pocie czoła i w końcu moja baza zyskała status nie do zdobycia nawet za pomocą całej armii ludzkości. Posiadałem w pełni wyposażone centrum dowodzenia, łączności, geografii, system wczesnego ostrzegania, sieć ochronną – wyrzutnie rakiet i minigun’y, fabryki czołgów, amunicji, pojazdów pancernych, cywilnych, helikopterów, samolotów, broni, klonów, robotów, tarcze ochronne, mennice, centrum lotów kosmicznych, dwa lotniska wojskowe, jedno cywilne, lądowisko pojazdów kosmicznych, centrum taktyczne, centrum szkoleniowe, szkoła magii, zdarzeń paranormalnych, obszerna baza danych, legowisko wampirów, laboratorium chemiczne, szkoły walki, warsztaty, podziemne schrony, silosy nuklearne, podziemne magazyny żywności, na powierzchni zrobione pola uprawne i inne, centrum rekrutacji, elektrownie słoneczne, jądrowe i podziemne, liczne podziemne baraki, potężne osmowe ściany chroniące cały teren bazy, metropolia dla zwykłych ludzi, hala cyborgów i mutantów, oraz inne. Przez tydzień wyprodukowałem ponad milion klonów, które ochraniają tylko mury bazy. Potem dorzuciłem jeszcze cztery miliony, oraz osiem milionów do samej bazy. Znowu odbudowałem swoją armię, w ruch poszły wszystkie fabryki. Magazyny broni szybko zapełniły się. Wkrótce mogłem rozpocząć ekspansję na dalsze tereny i podbijać je. Tymczasem cała Ziemia Obiecana była zdewastowana przez liczne meteoryty. Miasta zostały zmiecione, a ludzie poginęli. Nie miałem jeszcze planów na jakąś akcję przeciwko ludziom, żeby na koniec panować nad całym światem. Dobudowałem kolejne osiemnaście miliardów żołnierzy do swojej armii. Na zachód bardzo blisko znajdowała się wyspa Malden. Stacjonujące tam wojska USA i Rosjan terroryzują ludność. Komunikacja z innymi urwała się i morale gwałtownie spadły. Zaczęli kraść żywność, niszczyć miasta i zabijać cywilów. Podzielili się na dwie grupy: armia Blake’a, i Steponova. Działała na szczęście partyzantka, która główną siedzibę miała w górach. Mieli mały domek i zrujnowany apartament. Posiadali trzy samochody, skradzioną broń, pojazd pancerny i trochę paliwa. Dotarłem do nich przed północą, byłem incognito, czyli nie używałem swoich mocy tylko samo strzelanie. Nagle usłyszałem głos: – Stój, bo cię zabiję!!! Rzuć broń, natychmiast. – Już, już, spokojnie, jestem waszym przyjacielem. – potem ukazał mi się cywil z strzelbą myśliwską, a potem partyzant z AK-47 CZ. – Teraz, gadaj kim jesteś. – Jestem waszym przyjacielem, doktorek, pomogę wam w walce z nieprzyjacielem. – Dobrze. Teraz zapoznaj się z naszą grupą. – poznałem wszystkich i mogliśmy rozpocząć naszą pierwszą akcję. Byliśmy między młotkiem, a kowadłem. Vigny, Arudy, Houdan, Dourdan,
La Riviere oraz Chapoi była pod kontrolą Bleka, który oprócz żołnierzy USA miał pod kontrolą część żołnierzy rosyjskich. Drugi dowódca również miał mieszane wojska. Kontrolował północne miasta i lotnisko. Wszystkie stacje benzynowe były szczelnie zajęte i pilnowane przez armie. Na drogach jeździły patrole pancerne lub transportowe. Na pierwszy ogień postanowiłem zaatakować Arudy. Szybko wyeliminowałem żołnierzy, ukradłem całą broń, wpakowałem do ciężarówki i zostawiłem małą niespodziankę w postaci ładunków wybuchowych. Zasadziłem się na wzgórzu i kiedy cztery jeepy z karabinami maszynowymi i dwa czołgi BMP przejeżdżały obok zdetonowałem ładunki. Niesamowita eksplozja, śmierć dla tych żołnierzy była tak niespodziewana. Uciekłem do kryjówki i przespałem się dwanaście godzin. Takie straty dały znać o sobie. W
La Trinie robili transakcje. Wymieniali się sprzętem, bronią, a nawet czasami ludźmi. Cała partyzantka zasadziła się na nich w mieście wczesnym rankiem. Dowodziłem operacją mając broń snajperską M21 i czekając na pobliskim kamieniu, jakieś 300m dalej. – Tutaj Alpha 1. Widzę nadjeżdżającą kolumnę pancerną, to wojska Bleak’a. Cholera, dziesięć czołgów, jeszcze dwa BMP, cztery Urale. Ustawiają się na południu miasta, teraz widzę wojska Steponova. Przyleciał osobiście w helikopterze, ląduje na północy, dwa AH-1 są jeszcze w powietrzu, kontrolują z daleka rozwój wypadków. Przyjechały cztery 5t ciężarówki, mnóstwo żołnierzy. Jest jeszcze trochę czołgów, kurwa, połapać się nie mogę. Odbiór, dacie radę? – Tutaj Biała Owca 2, spokojnie, damy, zastawiliśmy pułapki, nawet na pancerny kłopot. Żywi nie wyjdą, a w szczególności Stepenov. Przygotuj się, kiedy ten drań wyjdzie na środek żeby podpisać transakcję zastrzel go, a my zaatakujemy. Nie zniszcz ciężarówek. Bez odbioru. – napięcie rosło. Nagle ktoś odpalił zieloną flarę, to był sygnał. Huk strzału i rozpoczęła się rzeź. Stepenov z kulą w głowie nie miał już na nic wpływu. Bomby naładowane plastikiem wybuchły tuż przy czołgach niszcząc je lub ciężko uszkadzając. Połowa piechurów zginęła, ciężarówki zostały lekko uszkodzone lub nic im się nie stało. Partyzanci wybiegli z budynków i zaczęli walkę z niedobitkami. Akcja poszła szybko i sprawnie. Ładując co się da z martwych żołnierzy na ciężarówki odjechaliśmy w siną dal. Mieliśmy sporo broni, ciężarówkę naprawczą, z paliwem i ruchomy punkt medyczny. Mogliśmy bez przeszkód przygotować następną akcję. Teraz rozpoczęła się ofensywa. Bez przywódczy Steponova jego wojska były totalnie zdezorganizowane i szybko wpadały w sidła innych żołnierzy. Bleka zaczął ofensywę, ale my mieliśmy inne plany. Kiedy on w swojej limuzynie w asyście kilku M1A1 i M2A2, wraz z mnóstwem piechoty wpadł w naszą pułapkę w Chapoi nie mógł nic zrobić. Jego pojazdy pancerne powpadały na miny. Czołgi rozwaliły ładunki wybuchowe i rakiety przeciwpancerne. Nas wcale nie było w mieście, z daleka używając karabinów snajperskich pozabijaliśmy resztę żołnierzy. Niestety, w czasie ataku zginęła spora część ludzi z partyzantki. Ale Malden był wolny od tych dwóch szaleńców. Postanowiłem nie męczyć tych ludzi więc zabrałem swoje manatki i wyruszyłem do najwyższego szczytu gór Andes, tam gdzie kiedyś miałem za zadanie znaleźć Kryptę 0. Szczyt góry był jeszcze lepiej chroniony niż wtedy. Ponad tysiąc żołnierzy i komandosów patrolowało zbocza, już nie mówiąc o ilości piechurów wraz czołgami na szczycie. Odpuściłem sobie, na razie. Zdawałem sobie sprawę z tego, że kiedy Kostucha zmarł utraciłem część swoich mocy. Jedynym sposobem na ich przywrócenie było wskrzeszenie Pana Śmierci. Informacji jak to zrobić zacząłem szukać w opuszczonej Strefie 51 po nalocie kosmitów, którzy wybili cały personel bazy i ruszyli dalej. O dziwo, znalazłem informacje w sektorze X. Musiałem odnaleźć znaki wejścia do piekła, otworzyć je, odszukać ciało Kostuchy i używając zaklęcia przywrócić go do życia. Znaki znalazłem w małej miejscowości na północ od Oslo w Norwegii. Były w piwnicy jakieś zapuszczonej rudery. Cała operacja poszła bardzo szybko. Kiedy Kostucha się obudził zapłonął chęcią zemsty. Kipiał ze złości. Rozpoczął totalną wojnę z ludźmi. Odzyskałem swoją moc i ponownie przybyłem do Krypty. Bez problemu zabiłem całą ochronę na zewnątrz. W środku zebrała się cała śmietanka świata, politycy, malarze i inni. Dla nich to był koniec. Otworzyłem portal piekła i wyszedłem z Krypty szczelnie ją zamykając. To będzie ich grobowiec. Tymczasem Kostucha na każdym kontynencie i wyspie otworzył portal, z którego przybywały istoty chcące tylko jednego, zabijania. To wszystko rozpoczęła się 30 grudnia 2011r. Na całym świecie odbywały się masowe egzekucje. Armie świata powstrzymywały je, ale z mizernym skutkiem. Wybuchły liczne rebelie, rozróby w każdym większym mieście. Masowe rabunki, pożary i wybuchy na przedmieściach. Prezydent Rosji wydał wojnę wszystkim na świecie, każde państwo każdemu innemu. Wszyscy walczyli ze wszystkimi. Pandemonium. Lodowiec całkowicie się roztopił. Poziom wód podniósł się o jakieś 10 metrów i zalał trochę terenu. Gigantyczne tornada w Europie, trzęsienia ziemi w Azji i Amerykach. Dwie fale tsunami nawiedziły Tajlandię i inne państwa południowej Azji. USA, Rosja, Chiny i Korea wystrzeliły cały zapas rakiet atomowych, jonowych, termonuklearnych. Wszystkie ważniejsze miasta, mające jakieś znaczenie zostały zmiecione z powierzchni ziemi. Ogromne połacie terenu zostało skażone. Kolejne mniejsze rakiety zdewastowały wsie, wioski i małe miasteczka. Gigantyczne zniszczenia i ofiary w ludziach. Nie było bezpiecznego miejsca. HALO próbowali pomóc ludziom, ale nie dawali rady. Ich piętnaście statków-matek zostało zestrzelonych przez głowice nuklearne. Wraki pospadały głównie na Azję, zachodnią Europę i południową Amerykę. Covenanci wyczuli okazję i wyruszyli na orbitujące statki HALO i na powierzchnię planety. Regularna bitwa trwała. Cały świat stracił elektrownie, tamy w wyniku wielu uszkodzeń popękały i zalały wiele i tak zdewastowanych miast, ale jeszcze dobijały ludzi, którzy przeżyli tą tragedię. Na najbardziej wysuniętej części lądu rozpoczęła się nowa epoka lodowcowa. Na tysiące nowo powstałych kontynentów pospadały meteoryty kompletnie niszcząc ląd. Jeżeli jacyś ludzie tam żyli poginęli bardzo szybko. Wysłałem hordy potwornych mutantów na każdy kontynent i wyspę, aby zniszczyć wszelkie przejawy życia. Poprzez liczne portale docierali do każdego zakątka. Ludzie w wielu miejscach jednak obronili się. Na wszystkich starych kontynentach panowała totalna anarchia i chaos. Całą komunikację szlag trafił, nie działały telefony, nic. Nie było TV, Internetu, samolotów, żadnego kontaktu. W przestrzeni powietrznej poruszały się tylko samoloty frakcji HALO i Covenantów, które ciągle ze sobą walczyły. Sądziłem, że ludzie nie pożyją długo, dlatego zamroziłem się na kolejne milenium. Według tamtych danych z mojej bazy żyło wtedy może 300 tysięcy ludzi na starych kontynentach. Przez ten czas kiedy nie miałem wpływu na wydarzenia ludzie urośli w siłę i to bardzo. Odbudowali wielkie miasto w Rosji, Europie i Ameryce. Ich populacja znacząca powiększyła się. Ich technologia jednak była zacofana. Dorobek ludzi przez wieki poszedł w niepamięć. Powoli przywracali system komunikacji, łączności i transportu, jednak poza wielkimi jabłkami trudno było przeżyć. Teren nadal był zniszczony, miasta takie jak Paryż, San Francisco leżały w gruzach. Kościotrupy walały się wszędzie. To co kiedyś było dawno przeminęło. Niewiadomo jakim cudem zdobyli wszystkie moje klucze i użyli ich w różnorakich celach. Zdobywali broń, technologię, sojuszników, teren do życia i wiele innych rzeczy. Kiedy się obudziłem ludzie zgromadzeni byli w trzech miejscach. Nie miałem żadnej armii, mieliśmy rok 3020r. Na Ziemi wylądowały gigantyczne flagowce HALO i Covenantów. Osiedlili się w południowej Azji i Ameryce. Słabość ludzi wyczuli również obcy, ich statek wylądował na Alasce. Zwierzęta zmutowały się, na wielu lądach żyły bardzo niebezpieczne mutanty, a także garstki ludzi, którzy przeżyli katastrofę. Postanowiłem na razie przerwać ze swoją działalnością i dołączyć się do ludzi z czystych nudów. Pierwszą rzeczą jaką zrobiłem było odnalezienie starego kompleksu Delta. Pamiętałem, że wejście jest na Saharze, pięć kilometrów na północ od In Salach w Algierii. Po kilku godzinach żmudnych poszukiwań znalazłem. Drzwi ze stopu diamentu-osm były częściowo rozwalone. Miałem nadzieję zaopatrzyć się w jakieś bronie i odszukać swój magiczny plecak, który według mojego PDA znajdował się na najniższym poziomie kompleksu Omega. Kiedy przyjechałem do Delta przywitał mnie zapach okropnej woni gnijącego ciała. Szedłem powoli do styku laboratoriów. Kompleks Delta był bardzo zniszczony, większość jej bazy danych uległa kasacji. System ochrony nie działał. Miałem jeszcze jeden cel: dowiedzieć się co się stało w kompleksie Omega. Gdy drzwi otworzyły się z przeraźliwym piskiem wszedłem do środka. Komputery wariowały, światło w wielu miejscach nie działało, panowała przeraźliwa ciemność. Na poziomie 1 nie było niczego. Same trupy lub kości. Windą, którą jechałem mogłem się zabrać do magazynów na poziomie 10, arsenału na 7 i tajnej bazy w bazie o nazwie „Resident”. Najpierw zaopatrzyłem się w prototyp lasera, kilka ważnych kluczy, dokumentów i pojechałem na sam dół. Napięcie rosło. Zdawało się, że słyszę głosy ludzi. Winda zatrzymała się, ale drzwi ani drgnęły. Otworzyłem klapę i wydostałem się przez górę. Wtem drwi wywaliło wprost na ścianę. Gdybym tam stał byłoby po mnie. Ponownie zszedłem na dół i zajrzałem do środka. Przywitał mnie widok ogromnej hali podzielonej na kilka części. Pokój ochrony był zaraz za wejściem. Na oknie widać było plamy krwi, co gorsza świeże. Główny korytarz szeroki był na 300m. Swój plecak znalazłem w pokoju z teleportem. Był pełny, nic z niego nie wyjęli. Zapakowałem jeszcze parę rzeczy, które były wartościowe i wyszedłem z kompleksu wprost w słońce pustyni. Minęło kolejne kilka godzin zanim dotarłem do miasta ludzi w Ameryce. Pewnie z daleka mnie zauważyli, bo zatrzymał mnie konwój z 40 ludźmi, zabrali mnie do bazy. Zaoferowałem im pomoc, a oni przyjęli ją bez wahania. Zapoznali mnie z sytuacją. Moim pierwszym zadaniem wraz z 60 innymi osobami czekać na jakieś sygnały od tych, którzy jeszcze żyją i pomóc im. Siedzieliśmy bez sensu tak przez parę godzin. Nagle radio odezwało się: – Czy ktoś mnie słyszy?? Jestem wraz z sześcioma innymi ludźmi uwięziony w szpitalu przy brzegu na Havanie w Kubie. Kończą się nam zapasy żywności i wody. Pomóżcie nam. Bez odbioru. – szybko cała grupa została zmobilizowana i wyruszyliśmy zmodyfikowanym D-14 na lotnisko w Havanie. Było oddalone od szpitala o jakieś dwa kilometry. Wylądowaliśmy późnym rankiem. Połowa z nas obstawiła samolot, reszta na nogach ruszyła od ocalałych. I to miasto było zniszczone przez bombę atomową. Budowli wcale nie było widać, resztki ludzi walały się po ulicach. Natknęliśmy się jednak na jedną bardzo ciekawą rzecz, mianowicie trup żołnierza HALO, który obok siebie miał ważący 2kg dysk twardy, na którym była potężna baza danych. Wysłali trzech ludzi, aby zabrali ten skarb do samolotu, a my przez dwie godziny szliśmy, aż ukazał nam się widok ruiny szpitala. Widać było ognisko. Mój dowódca nawiązał kontakt i zaczęliśmy wracać do samolotu. Byłem na lewym skrzydle i głównie chodziłem po dachach. Oni rozmawiali, ale za nic nie mogłem dosłyszeć o czym. Wtem jeden z cywilów zaczął mieć konwulsje, a oficer wpakował mu cały magazyn w ciało. Było zarażone wirusem zamieniającym ludzi w potwory. W końcu doszliśmy do samolotu. Inni już czekali. Gdy wróciłem do swojej kwatery pogoda strasznie się popsuła. Miałem przydział do bazy Bahama. Strasznie lało, pioruny waliły, wiatr osiągał prędkość nawet do 100km/h. Nie mogliśmy startować, ani nikomu pomóc. Dostałem przydział dowódcy czteroosobowej grupy komandosów. Jake, nasz radiooperator przez ponad dobę, kiedy trwała burza odebrał mnóstwo komunikatów o pomoc, jakby coś się działo nie dobrego. Natychmiast po uspokojeniu się pogody moja grupa, znak wywoławczy Orzeł 4, wyruszyła na poszukiwanie grupy Rangersów którzy podobno są uwięzieni w czarnobylskiej elektrowni atomowej, a konkretnie na stacji kolejowej. Druga, o wiele większa grupa, znak Wybawca 1, poleciała do zachodniej Sahary, gdzie kilkuset Arabów czeka na wybawienie. Dolecieliśmy o godzinie 14:55. Elektrownia była nietknięta, ale promieniowanie było nadal zabójcze. Kazałem swoim ludziom założyć kostiumy ochronne, sam byłem odporny na promieniowanie. Trzech osłaniało tyły, jeden prawą stronę. W szyku bojowym dotarłem do wagonu pasażerskiego skąd widać było kolumnę ognia. Na miejscu przywitał nas nie miły widok. Oficer miał rozmaśloną głowę, a jego ciało leżało pod wagonem. Radiooperator też nie żył, urwana noga i wyprute serce. Po innych żołnierzach nie było żadnego śladu. Coś mi tu śmierdziało: – Orzeł 4 do bazy, Orzeł 4 do bazy. Odbiór. – Tutaj baza. Jaka jest sytuacja? – Nie dobrze. Grupa DF jest martwa, powtarzam, grupa DF jest martwa. Wszyscy nie żyją, boję się że są martwi od dłuższego czasu i nie oni wysłali sygnał pomocy. Odbiór. – Nie dobrze. Nie mamy jeszcze wiadomości od Wybawiciela 1. Ewakuować się z elektrowni. Czekać na dalsze rozkazy. – poszliśmy do naszego helikoptera Mi-8, ale był zniszczony. Bak paliwa przebity, wirnik zniknął. Spełniło się najgorsze. To była pułapka. – Oddział, szyk obronny, ustawić się wokół zniszczonego Mi-8. Wykonać, ruchy, ruchy, ruchy!!! – jednocześnie wysłałem sygnał do bazy. – Baza, Orzeł 4, Orzeł 4, wzywa pomocy. Powtarzam, wzywa pomocy. – Tutaj baza. Co się znowu dzieje?? Odbiór. – To pułapka. Mamy zniszczony Mi-8, nie mamy jak wydostać się z elektrowni. Odbiór. – Udajcie się do stacji. Spróbujcie uruchomić pociąg i udajcie się do sektora Ag143, to blisko Kijowa. Zabierzemy was stamtąd. Odbiór. – Dziękuje baza. Macie wiadomość od Wybawiciela 1?? Obiór. – Tak, jak chcecie pogadajcie sobie z nimi. Nie mają zniszczonego samolotu, wracają do bazy. Przełączam was. Bez odbioru. – Wybawiciel 1, Wybawiciel 1, tu Orzeł 4. Słyszycie mnie? Odbiór. – Tak, głośno i wyraźnie. Kilkunastu arabów nie żyje, reszta jest w dobrym stanie. Jeden z nich musiał pójść do toalety. Co tam u was? Odbiór. – Nie ciekawie. Ewakuujemy się pociągiem, mamy zniszczony Mi-8, DF nie żyje i to nie oni wysłali sygnał pomocy. Mam złe przeczucia. A ten arab, który poszedł do toalety nie miał małych konwulsji?? Odbiór. – Chyba tak… O kurwa, myślisz, że to zarażony?? Jeśli tak zgotuje mu gorące powitanie. – Nie, uciekajcie z samolotu i wysadźcie go w powietrze. Wszyscy są zarażeni, wszyscy! To jest wirus, zapomniałeś?? Uciekaj z stamtąd, i inni niech zrobią to samo. <chwilowa cisza w eterze> – Jesteśmy na zewnątrz. Wysadzamy, patrzcie, idą na nas!! Detonować!!! <potężna eksplozja> Gińcie!!! Bez odbioru, Orzeł 4, spotkamy się w bazie. – migiem wskoczyliśmy do pociągu i ruszyliśmy. Pociąg trafił w bramę i wyważył ją. Słaba rosyjska konstrukcja. Jechaliśmy tak przez ponad 10 godzin, był już wieczór. Moi współtowarzysze grali w pokera, a ja siedziałem za sterami maszyny. Nagle zgrzyt i tylny wagon pasażerski, na którym na szczęście nikogo nie było wyleciał na zakręcie wprost do rzeki. Szybko wszyscy podbiegli do okna i patrzyli z lekką ulgą, że ich tam nie było. Po kolejnych 8 godzinach dojechaliśmy w końcu do celu. Miałem dosyć. Kijów częściowo zdewastowany, częściowo zmieciony z powierzchni ziemi, i tak czy siak dla tych ludzi nie miało znaczenia, przecież byli martwi. – Dobra ludzie!!! Za godzinę chcę tu widzieć obóz, gdzie poczekamy na Wybawiciela 1. Ruszać się!! – sam udałem się na zwiad. W promieniu kilometra nie było widać żadnej stojącej budowli. Wtem tuż nade mną zatrzymał się średni transporter kosmiczny Covenantów. Wyskoczyło około czterdziestu elitarnych żołnierzy. Mieli laserową broń, plecaki rakietowe i świetlne miecze, które potrafią przeciąć metal w pół. Zaczęli mnie atakować, odskoczyłem za wrak autobusu i rozpocząłem ostrzał. Jeden z nich dostał kulkę prosto w głowę. Zaczęli się chować i zachodzić mnie z dwóch stron. Dziesięciu z nich ostrzelało mnie z broni laserowej, a potem puścili się szarżą. Uzbroiłem się w myślący laser i bam. Promień przebił ich i zatrzymał się na najwyższym z nich. Zostało tylko piętnastu. Teraz użyłem AT4 i M16T34. Rakieta poszła i wybuchła na kadłubie transportera, który płonąc spadł na biednego Covenanta miażdżąc go. Inni byli wkurzeni, kiedy przybyły trzy statki bojowe i rozprawiły się z nimi. Ruszyłem do obozu, kilku komandosów HALO ruszyło za mną. Zaimponowało im to, że tak rozprawiłem się z ich wrogami. Kiedy przyszedłem natychmiast kazałem im znaleźć jakiś środek transportu i pruć do wielkiego miasta w Europie. W końcu gdy odeszli przybył do mnie pułkownik żołnierzy i zaproponował walkę z nimi w ich świecie. Już dawno odkryli przejście między wymiarowe na ich planetę, która jest atakowana przez niezliczone armady Covenantów. Nigdy nie zaszkodzi zaznać nowych przygód. Przejście było na Tajwanie. Gdy zrobiłem krok do ich świata oczom ukazał mi się krajobraz wysoko zaawansowanej metropolii, na którą właśnie przeleciał gigantyczny niszczyciel żołnierzy UNSC, bo tak się nazywali ostrzeliwany przez może sto małych statków bojowych wroga. – Dobra, damy ci przydomek Hellen-115. Idź za Spartanem-117 i niszczcie wszystkich obcych na swojej drodze. Ruszacie do północnego Nowego Yorku, oczyszczacie most, kontaktujecie się z nami i czekacie na dalsze rozkazy. – Zrozumiałem. – razem ze Spartanem-117 doszedłem na skraj południowej części NY. Przed nami był most, za nami baza i centrum dowodzenia UNSC. Poszliśmy, spokojnie idę po lewej stronie, wtem bach i poleciałem za wrak autobusu. – Żyjesz!? – Tak, ale boli mnie głowa. Co to do ciężkiej cholery było? – Mina plazmowa. Masz szczęście że cię nie zabiło. – trochę się wkurzyłem i poszedłem do przodu. Byliśmy w połowie drogi, kiedy nadleciał statek bojowy i ostrzelał nas. Odskoczyłem na bok, a Spartan-117 strzelił rakietą prosto w ten pojazd. Boom, wrak spadł do rzeki. Uszliśmy jeszcze 500m gdy wyskoczyła na nas cała armia Covenantów, około 1500 żołnierzy, 300 elit i dwóch snajperów. Dostaliśmy się pod gęsty obstrzał. Ukryłem się za zniszczonym transporterem, a Spartan zeskoczył na przejście dla pieszych i mieczem przebił dwóch obcych. Regularna strzelanina. Oddawałem seria za serią z karabinu maszynowego. Jeden trup, drugi trup, trzeci, czwarty… W końcu rzuciłem granat za kawałek ściany gdzie się ukryli. Odrzuciło ich na parę naście metrów. Po dwóch godzinach wszyscy obcy byli martwi, byłem okropnie zmęczony, ale musieliśmy ruszyć dalej. Gdy Spartan osłaniał mnie skontaktowałem się z dowódcą: – Tutaj Hellen-115. Misja wykonana, most oczyszczony, most oczyszczony. Czekam na dalsze rozkazy, odbiór. – Gratulacje. Możecie wracać do bazy. Teraz, kiedy most jest oczyszczony możemy wyzwolić północny NY i zadać obcym ostateczny cios na Ziemi. Baza wyłącza się. Mój partner nie chciał jeszcze wracać, ale ja poszedłem powrotem do bazy, odpoczywałem przez tydzień. W tym czasie wielu żołnierzy UNSC poległo, ale w końcu wygrali. Pod koniec drugiego miesiąca mojego pobytu u nich komandor przedstawił mnie z bardzo ryzykownym zadaniem. Plan przedstawiał się tak, spora część wojsk UNSC zaatakuje ojczyznę Covenantów na planecie Con-23. Miałem za zadanie zabić trzech konsulów w budynku generalnej rady. Arbitrem zajmie się Spartan-117. Zgodziłem się. Dzięki użyciu napędu hiperprzestrzeni w kilka sekund znaleźliśmy się tuż przy ich planecie. Była strasznie czerwona, jak krew, widać tylko małe plamki niebieskie świadczące o istnieniu wody. Na orbicie znajdowały się statki niszczycielskie typu gigant, kilkaset wieży z pełnym uzbrojeniem, a kiedy my się pojawiliśmy cała flota Covenantów wyszła na powitanie. Byłem wraz z Spartanem-117 w transporterze, który rozbił się na dachu budynku rady. Atmosfera dymiła i kipiała ogniem. Ciągle eksplozje. Na dach wskoczyło dwudziestu elitarnych obcych. Zmierzyłem się z nimi na miecze świetlne. Cięcie, blok, atak. Minuta i wszyscy leżeli martwi. Czyściłem drogę, nie zostawiałem litości. W dwie godziny wykonałem swoje zadanie. Ale sytuacja była niebezpieczna, wojska UNSC były zdziesiątkowane i obcy mogli powrócić na Ziemię. Lecz w tej samej chwili, gdy Spartan i Arbiter zmierzyli się na dachu wieżowca w ostatecznej walce zostałem porwany w inny
świat, ale nie taki inny jak można by sądzić. Potężnie grzmotem w głaz, kiedy wyleciałem z portalu. Zamroczyło mnie na chwilę. Chwiejnie wstałem i uszedłem parę kroków zanim zobaczyłem zabudowania na wyspie Sandy Rock. Była to mała baza wojskowa, mająca mur ochronny, cztery baraki, barak medyczny i magazyn broni. Dostałem się na teren bazy i nic mi się nie spodobało. Dwie 5t ciężarówki stojące na głównej drodze były kompletnie zniszczone, helikopter z tyłu też. Nigdzie nie było żołnierzy. Otworzyłem medyczny barak i zobaczyłem masę krwi, kilka ciał i rozwalone drzwi do tajnego laboratorium skąd coś uciekło. Przemierzając dalej drogę od bazy do kolejnej było sporo ciał cywilów, żołnierzy i zniszczonych pojazdów. Wreszcie udało mi się znaleźć radio i odebrałem sygnał pomocy z innej wyspy, a centrum ratowniczym na Nogovie. – Centrum ratownicze… Odezwijcie się. Potrzebujemy pomocy. Mamy tutaj 30-40 cywilów i trochę uzbrojenia. Jesteśmy na południowej części wyspy Sandy Rock. – Tutaj CR, odebraliśmy zgłoszenie. Za jakieś czterdzieści minut przylecą cztery helikoptery ratunkowe V-56, oznakujcie miejsca lądowania. Cieszymy się, że żyjecie. Jesteście pierwszą grupą, której udało się zgłosić do nas od czasu całkowitej ciszy od USA i reszty świata. To wszystko od CR. – udałem się do tych ocalałych. Gdy przybyłem na miejsce znalazłem ich jak byli zabarykadowani w kilku budynkach. Na zewnątrz auta płonęły, walały się ciała. Czekałem w ukryciu. Helikoptery przyleciały i cywile szybko ewakuowali się z wyspy, a ja razem z nimi. Byli trochę zaskoczeni, ale każdy żywy jest lepszy niż martwy. Wylądowaliśmy na zachodnim lotnisku na pustyni. Ich wyspa była prawdziwą twierdzą. Całą linię brzegową okalał 100m mur ze stopów metalów, wzmocniony licznymi fortecami, mający mnóstwo ciężkich-automatycznych maszynówek, stanowiska rakiet AA, patrole na szczycie muru. Dookoła wyspy latały dwie eskadry samolotów odrzutowych, a bardziej wewnątrz lądu cztery eskadry śmigłowców bojowych. Na dodatek na całej wyspie krążyły patrole trzy-osobowe, duże konwoje, na każdym ważnym skrzyżowaniu ustawiano posterunek, wszystkie miasta lub wsie miały dodatkowe fortyfikacje i zabezpieczenia. Dziewicze tereny stały się doskonałymi miejscami dla cywilów, zwykłych mieszkańców i ocalałych na innych lądach. Posiadali dużo fabryk, baraków, baz, obozów, lotnisk polowych i trzy wieże radarowe. Pooglądałem trochę wyspę i udałem się do Lipany, centrum dowodzenia. Przebywali tam dowódcy, generałowie fińskiej, czeskiej, amerykańskiej i innych armii z wyjątkiem rosyjskiej. Zakwaterowani byli tam również agenci CIA – Tom Reynolds i Chris Buchner. Mieli mnóstwo informacji, a całe centrum wielkie bazy danych. Niestety nie było mi dane zostanie na dłużej z nimi, bowiem zostałem ponownie wciągnięty w inny portal prowadzący do świata żyjących i walczących ze sobą robaków na wyspach. Wylądowałem z hukiem na malowniczej wysepce z latarnią morską, piękną plażą i powietrznym transportowcem skąd wyleciała drużyna, jak później się dowiedziałem The Titans i rozpoczęli nawalać do robaków drużyny czerwonej, czyli Blood Omen. Nagle znalazłem się w samym środku bitwy mając jedynie Uzi i dwanaście magazynków do niego. Szybko wspiąłem się na szczyt latarni i używając specjalnej mocy robaka przeskoczyłem dwieście metrów do ich transportu. Ich pilot długo nie pożył. Spadając wrzeszczał: – Spotkamy się w piekle!! – i na ziemi otworzyło się wejście do piekła robaków. Poderwałem maszynę i ruszyłem do ich centrum gdzie mogłem dołączyć się i stworzyć własną drużynę. Wyspa była ogromna, prawdziwe centrum robaków, sklepy z bronią, gadżetami, szkółki i obozy treningowe, a także wielkie wille bogatych robaków jak i slumsy tych mniej zamożnych. Miałem przy sobie około pięć tysięcy złotych monet, za które kupiłem spore połacie tereny na daleką północ od niej i opuszczoną kopalnię złota. Dozbroiłem się także granatami i bazuką z nielimitowaną ilość rakiet. Na razie byłem w pojedynkę, ale kiedy wyzwał mnie klan Południowych Kalifornijczyków Zombie w ilości stu ludu bez problemu posłałem ich do piekła. Otrzymałem aż 4 tysiące monet i dokupiłem kolejne uzbrojenie, a także rozbudowałem willę i zatrudniłem kilkanaście milionów żywych trupów, które ja kontrolowałem siłą umysłu do swojej kopalni, która sięgała prawie przedsionka ognia najpotężniejszego robaczka wąchającego kwiatki od spodu, czyli sam El Diabolo De Mustachi. Ostatnie imię to przez jego niesamowite wąsy. Po pierwszym dniu kopalnia zaczęła przynosić ogromne dochody i uzupełniłem cały arsenał broni, gadżetów, budowli w kostkach i inne duperele. Jednak po tygodniu błogości coś się stało, robaki w mieście były zaniepokojone, los ich świata ważył się. El Diabolo chciał opanować cały świat żywych robaków i cała społeczność musiała ruszyć do jego siedziby, aby go powstrzymać. Ale przed nami stało trudne zadanie. Wszystkie robaki, które zginęły w czasie wojen i walk były teraz pod jego kontrolą, a my musieliśmy sobie z nimi poradzić. Były tam takie drużyny jak ZOMBIE!!!! (szalona grupa okultystów praktykująca wskrzeszanie martwych), FeAr (chore robaki używające mocy paranormalnych w walce z wrogiem) i chyba najliczniejszy klan wywodzący się z średniowiecznej Japonii, czyli Wielki Klan Mistrzów Ninja Okura-Sakiego. Ciężka to była walka, zaprawdę. Mieli nad nami szaleńczą przewagę, ale dzięki kilku szaleńczym zagraniom udało nam się zniszczyć całą armię. Na koniec został sam El Diabolo, który jednym uderzeniem magicznej łapy załatwił z tysiąc robaków wtrącając je do lawy pełnej zamieniającej w zombie mazi. Szybko uderzyliśmy go rakietami na raz, a potem powtórzyliśmy czynność aż w końcu padł. Razem z innymi powróciłem na powierzchnię. Wszystko mnie bolało. Inne robaki gadały sobie z kolegami, świętowali i cieszyli się. Podszedł do mnie jeden z członków GGG, organizacji do walki z krwiożerczą formą robako-wampira. – Co tam u ciebie? Dałeś czadu na walca z tym diabłem. – Tak, świetnie. – nie paliłem się do rozmowy. – Wiesz, niedługo rozpocznie się wielki turniej na który przybędą wszelkie maści robaki, nie na walkę, ale na turniej Siatki Złotej Piłki 3000. – Wszystko jedno, mogę zagrać. – zapisałem się i kilkadziesiąt minut później rozpoczął się pierwszy mecz. Grałem razem z gangiem GGG przeciwko, jak na ironię losu – grupą Wampirów Morderców. Pierwszy set był niezwykle zacięty i morderczy. W jednej z akcji odbijaliśmy piłkę przez ponad godzinę. Do znużenia można było powtarzać: raz, dwa, trzy i koniec, ale nikt nie dawał za wygraną. W końcu jeden z członków GGG się wkurzył i wyjąwszy karabin maszynowy zabił wampira odbierającego piłkę, sędzia niczego nie widział. Przekupny grubas… W drugim secie dwóch członków GGG i tych wampirów poszło do piachu, kiedy wyssali krew, a sędzia, który od nich nie dostał kasy wyjął podręczną bombę atomową i odwdzięczył się pięknym za nadobne. Wygraliśmy z trudnościami, ale po wygranej urządziliśmy polowanie na wampiry w Stuwiekowym Lasku Miejskim. Po takim relaksie czekając około trzy godziny na drugą rundę czekaliśmy w błogim spokoju rozprawiając o ostatnich wydarzeniach. – Wampiry dostały w dupę! – Tak. Piękna akcja, ty wyskakujesz z kataną, a z tyłu ty z M16. Masakra. – Jednego uwiązałeś jak byczka, to najlepszy dzień w całym swoim robaczym życiu. – Tak, ale nie zapominaj o naszych kolegach, którzy odeszli do krainy mlekiem, miodem i krwią płynąca. Allejujah. – drugi mecz był bardzo łatwy. Wystarczyło przez przypadek znokautować przeciwników, a ci poddali mecz. Następne dwie drużyny bojąc się krwawej jatki zwiały z pola walki jak kurczaki z kosmosu. Cały świat robaków był zwariowany. Przy okazji moje PDA uzupełniło informacje o wszystkich możliwych wymiarach, do których na razie mogę się dostać. I tak dalej grając doszliśmy do finału, który odbywał się nad czynnym wulkanem, a my lataliśmy na podestach ze skały. W dodatku kiedy przekraczało się granice boiska podest znikał, a robak wpadał do gorącej lawy i ginął w męczarniach. Po dwóch setach straciliśmy jednego człowieka, a oni aż czterech. Trzeci set poszedł gładko i przyjemnie. W szczególności zapamiętałem jedną akcję. Odebrałem zabójczy serwis, podałem do kumpla, odegranie i z całej siły uderzona piłka walnęła w głowę przeciwnika, który wpadł do lawy, poleciała parę metrów i ścięła z nóg drugiego i zarazem ostatniego wroga stojącego na drodze do pucharu. Po nocnej libacji z użyciem hektolitrów alkoholu i wina chwiejnym krokiem wróciłem do swojej willi. Zważając na swój kształt upadałem to na lewo, a to na prawo. Po tygodniowym odpoczynku łaziłem sobie bez celu po mieście. W końcu trafiłem do sporej speluny pod miłym imieniem „Bar Tysiąca Czaszek i Jednego Trupa”. Kiedy wszedłem do środka od razu uderzył we mnie okropny odór zgniłych jajek i spartolonego mięsa. W środku pełno spasionych kabotynów, grubych buraków i kilku całkiem porządnych gości. Podszedłem do baru i zamówiłem kilkanaście win najlepszej produkcji. Wtedy jeden z nich podszedł do mnie i rozpoczęła się rozmowa. Chwilę potem zasiadłem do reszty tej szanownej grupy i dowiedziałem się o wielu ciekawych faktach, między innymi o Skarbie Tysiąca Robaków i o Wyspie Króla Robakusa. Planowali wyprawę do pierwszego celu, ale brakowało im jednego do drużyny. Nie namyślając się długo dołączyłem się do nich. Wyprawa rozpoczęła się kilkanaście dni później. Nasz statek dobił do tajemniczej i przerażającej wyspy, na której ukryto skarb Króla. Wędrowaliśmy do wnętrza wyspy. Zaginął jeden z naszych. Szedł i nagle zniknął, był tuż obok mnie, kiedy zniknął poczułem jak krew strzeliła mnie w twarz i upadłem. Doszliśmy pod wieczór. Zmęczeni, ale szczęśliwi przeżyliśmy. – Zakładamy obóz. Przed nami jest wejście. Rozwalimy je jutro. – spałem jak kamień. A w nocy wiele się wydarzyło. Zastępca dowódcy poszedł do lasu odwalić klocka, ale nie wrócił. Usłyszeli huk, grzmot, krzyk i dźwięk rozrzynanego gardła. Wczesnym rankiem zabraliśmy się za wysadzanie drzwi. Najpierw około dwieście pocisków poleciało na zawiasy, potem pięciotonowa bomba i otwarły się wrota. Głęboko zeszliśmy. Nic nie znaleźliśmy. W końcu po stu godzinach żmudnej pracy odkryliśmy potężny skarbiec. Dwa dni taszczyliśmy ten „złom” na górę. Kiedy odpływaliśmy poczułem, że coś złego się stało, jak gdyby wszechmocna siła ulotniła się z tego sarkofagu złota. Wtem pociemniało mi w oczach i siekłem głową w coś twardego. Znalazłem się w cybernetycznym pomieszczeniu, w którym mogłem wybierać misje w realiach Operation Flashpoint, takiej gry wyprodukowanej w 2001 roku w moim świecie. Dowiedziałem się przez PDA, że aby zostać nieśmiertelnym na zawsze trzeba zdobyć cztery miliardy czerwonych kryształów, dwa miliony żółtych, milion niebieskich i tysiąc białych. Potem należy schować je do specjalnego magazynu, który będzie miał połączenie z neurochirurgicznymi przewodami mojej pamięci i innymi. Postanowiłem wybrać misję „Nuklearny Świt”. Wylądowałem w Lipany, lecz nie w tym, w którym byłem, nie było tutaj agentów CIA ani wojsk. Miałem na sobie strój cywila, a na placu był spory ruch jak na zapadłe miasto. Ogólny nastrój przygnębienia. Porozrzucane palety, pojazdy cywilne, jeden HMMVW i czterech żołnierzy partyzanckich. Mieszkańcy gromadzili się pod budynkiem ratusza, gdzie przez radio podawał wiadomości zdenerwowany spiker. – Powtarzam jeszcze raz do wszystkich mieszkańców świata. Systemy rakietowe Chin, USA i Rosji zostały opanowane przez nieznanego wirusa. Zostały odpalone, termonuklearne, jądrowe… Wszystkie… <zakłócenia> Cholera! USA wypowiedziało wojnę tym państwom z wzajemnością. Mamy III wojnę światową. – i na tym wiadomości się skończyły. Ludzie zaczęli panikować i uciekać do swoich domów. Kilkanaście minut później ponad 4/5 miast na świecie zostało zmiecionym z powierzchni ziemi lub totalnie zdewastowanych i pozbawionych życia. Potem rozpoczęła się prawdziwa inwazja. Główny front ustawił się od południa Morza Śródziemnego po Istambuł aż do Kaliningradu. Stworzono trzy kopuły: w Moskwie, Pekinie i Waszyngtonie, z czego ta ostatnia była największa. Stałem tak nie za bardzo wiedząc co robić. W końcu zabrałem się autobusem o 22:45 do Doliny. Podobno miałem tam dom. Gdy dojechałem minęła północ, a większość mieszkańców już spała. Można by rzec, że jak na cywila byłem sporym fanem broni i innego uzbrojenia. W posesji na wzgórzu gdzie kiedyś był dom Wiktora Troski na tyłach miałem UAZG, nawet własny helikopter Mały Ptak wersja cywilna bez rakiet. W piwnicy znajdował się magazyn broni z prawdziwego zdarzenia. Ponad 45 AK-47 z kilkoma tysiącami pudeł amunicji, 60 M-16, około 20 granatników M203, prawie 90 granatów, 12 sztuk broni snajperskiej SVD i M21, 5 wyrzutni LAW i 30 rakiet do nich, a także dwie wyrzutnie taktyczne przeciwlotnicze. Dodatkowo szczegółowe mapy topograficzne okolic, miast, całych państw, cztery gogle termowizyjne i pięć lornetek. Obudziłem się wczesnym rankiem. Za oknem świeciło Słońce. Wyszedłem na zewnątrz zażyć świeżego powietrza. Wtem ciszę przerwały dźwięki silników odrzutowych sił powietrznych Rosji. Miały rozproszony szyk, jeden z nich dymił. Za nimi leciały dwa transportowce. Lecący z prawej niebezpiecznie tracił wysokość. Kilka sekund później usłyszałem potężny huk, kiedy zarył o zbocze góry nad Doliną. Smugi dymu unosiły się wysoko nad miejscem katastrofy. Zaopatrzony w M-16 pobiegłem sprawdzić czy ktoś ocalał. Kokpit był całkowicie niewidoczny, wnioskowałem, że pilot nie przeżył. Gdy otworzyłem luk bagażowy ujrzałem masywne metalowe pudło, której wartość jak się później okazało nie można było przecenić. Ostrożnie otwierając pokrywę zobaczyłem nienaruszoną bombę nuklearną z takim ładunkiem uranu, że promieniowanie wyludniło by Australię w ciągu jednego dnia. Kilka godzin później przy pomocy cywilów i partyzantów bombę przewieziono do dobrze zamaskowanej bazy w jednym z lasów. Byłem pewny, że Rosjanie upomną się o zgubę. Pozostało tylko czekać. Ruscy nawet nie wiedzieli o stracie, byli zbyt zajęci zażartą walką z Amerykanami i innymi w Europie. Jednak około dwa dni później na wyspę przybył 2000 korpus wojskowy z ciężkim uzbrojeniem i wyposażeniem. Szybko przejęli władzę na wyspie pacyfikując cały opór i zajmując miasta, ważne strategicznie punkty. Mieli za zadanie przekształcić wyspę na spichlerz dla wojsk. Powietrze patrolowały helikoptery bojowe Mi-24 i Mi-60, na ziemi prawie każde skrzyżowanie obstawione żołnierzami. Regularne patrole okolic, rewizje domów. Zarekwirowali moje pojazdy i ponad połowę broni. Na szczęśnie resztę zdołałem ukryć. Obóz partyzantów w którym była bomba atomowa nie został odkryty, ale mieli się na baczności aby nie dać plamy. Według tamtej daty był 3 lipiec 2008r. Jak zwykle obudziłem się i pojechałem na lotnisko zobaczyć co się dzieje. Miałem ważne dokumenty. Gdy dojeżdżałem do celu zobaczyłem niepocieszający widok. Na pasie startowym kołowało trzy-pięć ciężkich transportowców bojowych typu RVX RM-55, które łącznie przywiozły kilka ton zaopatrzenia i posiłki w postaci 1200 żołnierzy. Jednakże kolejne plutony tylko chwilowo przybywały na Nogovę. Kilka godzin później najczęściej byli ponownie w powietrzu. Wróciłem do domu późnym popołudniem. Skontaktowałem się z dowódcą partyzantów niejakim doktorem Firmanem. Używając różnych częstotliwości i zważając na możliwy podsłuch w końcu porozmawiałem z nim. – Halo, tutaj Piekielny Wszechmogący, spotkanie w 2345, blisko muzycznej skrzynki. – cały szyfr doskonale rozumiałem. Przybyłem do lasu niedaleko Kvildy w wyznaczonym czasie. Naprzeciw mnie wyszedł partyzant: – Witaj, dobrze widzieć sprzymierzeńca. Nasza baza jest niedaleko, upewniłeś się, że nikt cię nie śledzi? – Oczywiście, kilka razy. Wziąłem trochę amunicji i broni. Ty jesteś tym doktorem? – Porozmawiamy o tym później. Chodź za mną. – u podnóża góry było zamaskowane przejście strzeżone przez dwóch snajperów z radiostacjami. Kilka minut później spotkałem się z Piekielnym. – A, to ty. Witam, witam. Jak się nazywasz? – Mów mi Spec-21. Chciałem wam pomóc w pozbyciu się ruskich z wyspy, jeśli taki jest wasz zamiar i mam pytanie: czy mógłbym obejrzeć bombę? – Ależ naturalnie. Przyjmiemy cię z otwartymi ramionami. Prawda, że imponujące baza? – Świetna kryjówka. – połaziłem bez ładu i składu. Dziesięć minut po północy wyznaczyli mi zadanie bojowe: infiltracja bazy w Kvildzie i zniszczenie tak wielu helikopterów jak się da. Zaopatrzony w cztery ładunki wybuchowe i sporą dawkę głupoty ruszyłem w drogę. Doszedłem do pobliskiego wzgórza skąd był idealny widok na wioskę i bazę. Tuż przy brzegu była stacja benzynowa i personel w sile 12 ludzi zaopatrzonych w ciężką broń. Na południu czterech komandosów z Bizonami patrolowało teren. W obozie przebywał pluton żołnierzy w ilości 45 żołnierzy. Dodatkowo dwie baterie stacjonarne Szyłka strzegły przestrzeni powietrznej. – Spec do bazy, Spec do bazy. Odbiór. Nie widzę helikopterów, tylko mnóstwo żołnierzy i sporo kamuflaży. Czekam na dalsze rozkazy. – Tutaj Piekielny. Infiltruj bazę, nawet jeśli nie ma helikopterów narób jak najwięcej strat i szkód naszemu wrogowi. Bez odbioru. – zajęło mi godzinę, sporo nerwów i adrenaliny zanim zszedłem z góry do obozu. Żołnierze byli spokojni, niczego się nie spodziewali. Pierwszy ładunek zostawiłem tuż przy benzynie w beczkach. Drugi i trzeci miały zneutralizować baterie, a czwarta zniszczyć jak najwięcej obozu. Kolejna godzina minęła zanim dostałem się na wzgórze i mogłem odpalić ładunki. – Mówi Spec, zadanie wykonane, za chwilę obejrzycie fajerwerki. Odbiór, czekam na rozkaz do odpalenia. – Odbiór Spec. Zezwalam, miłych widoków. – Bez odbioru… Chwilę, widzę helikopter, nadlatuje, wojskowy, jakiś nowy model. Lądują, zobaczę kto to za jeden… Wysoki, rudy, chudy, ma dwa medale wojskowe, chyba lotnicze. – To ich naczelny as lotnictwa, zabij go natychmiast. Odpalaj! – pociągnąłem za guzik i chwilę potem potężna fala ognia zabiła wszystko w promieniu 300 metrów. Helikopter wyrzuciło w powietrze, a ciała porozrzucano bezwładnie po całej bazie. Następnego dnia kiedy wróciłem do bazy zmęczony oraz szczęśliwy komuniści podali o terrorystycznym zamachu na żołnierzy wolności. Mocne słowa, ale kłamliwe. Oczywiście ruscy przetrzepali całą wyspę, ale nie znaleźli partyzantów. Dwa dni później zasadziliśmy się na kompanię komandosów, którzy mieli wykonać egzekucję na kilku cywilach w Mokropsach. Było ich dwudziestu, może trzydziestu. Akcją dowodził Zły Pies, dawny snajper USA. Zajął pozycję na wzgórzu i obserwował rozwój wydarzeń. – Tutaj Zły Pies, test radio, wszystko działa? Jednostki zgłaszać się. – Odbiór, Pancerny Ślimak 1 zajął pozycję, czekam na rozkaz do ataku. Nasze T-72 nie mogą się doczekać. – Tutaj grupa Charlie 1. Jesteśmy gotowi, na pozycji. – Grupa Cień 2 zgłasza się. Wszystko gotowe. Zajęliśmy pozycje w kościele. – Dobra ludzie. Nie zawiedźmy, strzelamy tylko na mój rozkaz. Hasło do otwarcia ognia: „Tora”. – Piekielny do jednostek. Powodzenia ludzie. – teraz tylko czekaliśmy. Nadjechali od południa, dwa Urale i BMP. Pierwsza grupa podjechała prawie pod sam kościół. BMP został na drodze. Drugi Ural ustawił się na środku miasta. Ruscy zaczęli zwoływać ludzi na plac. Coś tam gadali i w końcu wybrali czterech mężczyzn, podstawili ich pod ścianę. Jeszcze nie strzelali. SpecNaz obstawiał wioskę, przeszukiwali domy. – Tutaj Zły Wilk do Pancernego Ślimaka. Przygotuj się, za jakieś 30 sekund strzel do BMP, zmieć go! – Rozkaz, jedziemy. – Cień 1 , zgłoś się? Za chwilę do was wpadną, naładować broń. – Obiór, zaczyna się piekło. – odpowiedziałem Wilkowi. Dowodziłem tą grupą. – Charlie, podejdź jak najbliżej do miasta. – 3, 2, 1… Tora, Tora, Tora!!! – w tej chwili pocisk przebił pancerz BMP i rozwalił go w drobny mak. Przepiękna eksplozja pozbawiła życia załogę. Zły Wilk sekundę później zdjął strzałem w głowę oficera. Panika wśród żołnierzy. Charlie otworzył ogień z granatników i karabinów maszynowych do głównej grupy ruskich świń. Kilku których przeżyło chciało uciekać do kościoła, ale my stamtąd wypadliśmy i rozpętała się mała wymiana ognia. Po akcji gdy wszyscy zginęli szybko zwinęliśmy sprzęt, cywili którzy chcieli do nas dołączyć i pędem ruszyliśmy do bazy. Gdy przybyliśmy byłem okropnie zmęczony. Zasłużyłem na odpoczynek. Trzy tygodnie później kiedy partyzanci zgromadzili sporo ludzi, około 200-400, mnóstwo sprzętu i kilka czołgów ustawili się w kilkudziesięciu różnych punktach na całej wyspie. Atak był zaplanowany perfekcjonalnie. Zwracając uwagę na fakt iż pozostał na wyspie główny korpus ekspedycyjny w sile 1200 żołnierzy i sześciu baz umieszczonych m.in. w Lipany i Bitov sytuacja nie mogła być lepsza. Trzy grupy żołnierzy wraz z wsparciem dwóch T-80 i Mi24 ostrzeliwały bazę blisko lotniska. Chcieliśmy zdobyć lotnisko, które dałoby nam ogromną przewagę nad Rosjanami. Dwie kolejne grupy zaopatrzone w PK i granatniki zasadziły się na konwój zaopatrzeniowy ze stolicy. Najwięcej bo aż dziesięć grup, osiem czołgów i dwa Mi16 atakowały Modravę, a kilka godzin później Bitov. Oba miasta padły łupem partyzantów. Moja grupa komandosów skutecznie powstrzymała dzięki minom, ładunkom wybuchowym aż cztery kolumny pancerne i kilka kontrataków na zajęte bazy wojskowe. Pod wieczór skupiliśmy swoje wojska na zachodniej części wyspy. Obsadziliśmy most, trzy bazy i atakowaliśmy lotnisko. Skromna obrona 30 ludzi szybko poszła w piach.

Jedna odpowiedź to “Niedokończona historia vol.1”

  1. Mofesteer said

    Two new studies show why some people are more attractive for members of the opposite sex than others.

    The University of Florida, Florida State University found that physically attractive people almost instantly attract the attention of the interlocutor, sobesednitsy with them, literally, it is difficult to make eye. This conclusion was reached by a series of psychological experiments, which were determined by the people who believe in sending the first seconds after the acquaintance. Here, a curious feature: single, unmarried experimental preferred to look at the guys, beauty opposite sex, and family, people most often by representatives of their sex.

    The authors believe that this feature developed a behavior as a result of the evolution: a man trying to find a decent pair to acquire offspring. If this is resolved, he wondered potential rivals. Detailed information about this magazine will be published Journal of Personality and Social Psychology.

    In turn, a joint study of the Rockefeller University, Rockefeller University and Duke University, Duke University in North Carolina revealed that women are perceived differently by men smell. During experiments studied the perception of women one of the ingredients of male pheromone-androstenona smell, which is contained in urine or sweat.

    The results were startling: women are part of this repugnant odor, and the other part is very attractive, resembling the smell of vanilla, and the third group have not felt any smell. The authors argue that the reason is that the differences in the receptor responsible for the olfactory system, from different people are different.

    It has long been proven that mammals (including human) odor is one way of attracting the attention of representatives of the opposite sex. A detailed article about the journal Nature will publish.

Dodaj komentarz